Obserwatorzy

niedziela, 9 listopada 2014

Mówią, że się kończy...


...a ja w to nie wierzę. Myślę, że jesień w tym roku będzie jeszcze długo piękna, słoneczna, choć zapewne zimna. Ale będzie. I właściwie, niech będzie, jaka chce, niech będzie sobą. Niech czaruje i ogrzewa serca i umysły. . 
Kiedy mieszkałam w mieście, nigdy nie zastanawiałam się nawet, która pora roku jest moją ulubioną. Gdy zaczęłam budować dom, już wiedziałam, że jednak mam swoją ukochaną porę roku. Od 5 lat wiem to na pewno. To jesień. Bez dwóch zdań. No lubię ją i już. I choć każdą porę lubię, bo każda coś wspaniałego wnosi w nasze życie, to jednak, gdy mieszka się tak blisko natury, zauważa się ten swoisty ogrom piękna jesieni. Mogłabym siedzieć całe dnie wtedy w lesie, wąchać liście , wdychać to cudownie pachnące powietrze, przyglądać się drzewom i ptakom, godzinami obserwować zwierzęta. 
Dzisiejszy spacer utwierdził mnie w przekonaniu, że nawet, gdy zimno, gdy mgła i długo trzeba czekać na słońce, jesień to pora, która zachęca mnie do zmian, do rozmyślań i do spędzania mnóstwa czasu właśnie na łonie natury...






       Uwielbiam wilgotne, pachnące jesienią liście. I te dywany utkane przez wiatr. W każdej części lasu dywan wygląda inaczej. 





         A Wy jaką porę roku lubicie najbardziej i dlaczego?

     Jutro planuję popracować w domu, ale jak tylko słońce pokaże się na horyzoncie, ubiorę buty i w drogę, przed siebie. Prosto do lasu.
   

niedziela, 19 października 2014

Latający rozchodnik... i cotygodniowa terapia na łonie przyrody...




             No i jak ich nie kochać? Rusałka pawik...jeden z najpiękniejszych motyli w moim ogródku. Rozchodnik okazały...jedna z ulubionych roślin.
   
             Uwielbiam czas, gdy rozchodnik jest oblepiony przez rusałkę. Przypada to na koniec sierpnia, wrzesień i październik. Gdy próbowałam robić zdjęcia, motyle płoszyły się w sekundę. Mimo to, udało mi się uchwycić kilka. Najpiękniej jednak wyglądają, gdy całym stadem siedzą na pięknie różowych wiechach rozchodnika. Zresztą, ja uważam, że rusałka pawik sam w sobie jest cudem natury, ze względu na ubarwienie, sposób i długość życia. To chyba jedyny motyl u nas, który żyje tak długo, bo ok. 10 miesięcy.






       Muszę jakoś przechytrzyć te motyle i przyłapać je, gdy siedzi ich tyle, że kwiatów nie widać. Czasem mam wrażenie, że rozchodnik się cały rusza, że za chwilę odleci. 
Wielka szkoda, że motyle takie płochliwe są...











               Uwielbiam robić zdjęcia. I za każdym razem stwierdzam, że najbardziej wdzięcznym tematem są żywe istoty :-) 
     
              Jak Wam mija weekend? Pracowicie? A może odpoczywacie sobie miło? Jest taka jesień, że brak słów, by opisać jej piękno. Ja mam słońce w sercu. Uwielbiam jesień, niezależnie od pogody, jaką nas raczy. Tegoroczna jest jednak przepiękna, słoneczna i taka...polska :-)

             Ja dziś, jak zwykle..naturoterapia, psychoterapia i śmiechoterapia. Z moimi dziewczynami świat smakuje jeszcze lepiej :-) Umówiłyśmy się na 10.00, jak w tej piosence. I w las! Ja wcześniej, z samego rana zaczęłam sama rosoterapię, o czym już kiedyś pisałam. Rewelacja. Polecam każdemu. Niedługo będę chodziła po szronie i śniegu. Tymczasem jesień tak cudna i łaskawa, że jeszcze rano raczy nas rosą na trawie. Jest wspaniale.





     
           Uwielbiam wschódy i zachody słońca. Rano dziękuję losowi, że jestem i mam szansę na nowy wspaniały dzień, a wieczorem żegnam się ze słońcem i dziękuję, że dałam radę ;-)




Widok na Góry Kaczawskie :-) 


           Pięknego, dobrego tygodnia Wam życzę :-)  Ślę serdeczności, promyki słońca i uśmiechów całą moc :-)



poniedziałek, 13 października 2014

Dobrzy ludzie są wszędzie...



          Obdarowywanie daje tyle radości....



            Gdy z sercem wybiera się najpiękniejsze, najdorodniejsze, najzdrowsze gałązki ziół, potem przewiązuje się je najzwyklejszym sznurkiem i czeka na najbardziej wyjątkową osóbkę, której chce się podarować owe zioła, to serce raduje się bardziej niż można to nazwać. Niby nic, a jednak uszczęśliwia. Myślę, że najmniejsze podarki, dane z serca i z sercem, mają wielką moc, nie tylko dla obdarowanego. Zioła dla mojej przyjaciółki. 
    
            Nie mam wiele, ale tym, co mam, chętnie się dzielę. I cieszę się, że są na świecie jeszcze ludzie, którzy to potrafią. W zamian nie oczekując niczego. Może rozmowa, uśmiech, słowo "dziękuję" płynące z serca. I tyle wystarczy.

          Niemal codziennie dostaję od sąsiada cukinie. Piękne, młode, świeże, za każdym razem dane z serca, tak nieśmiało przez płot. I tak się czasem zastanawiam, co ja mam robić z taką ilością cukini? Wiem jednak, że dla sąsiada jest to wielka radość, większa nawet niż dla mnie. Jestem wdzięczna za to wszystko. I cieszę się, że mogę sprawić komuś radość przyjmując coś "małego". Wzruszają mnie takie odruchy. Marek to prosty, dobry chłopak. O takich, jak on mówi się na wsi "stary kawaler", dziwak. 
          Kiedy oboje z mężem widzimy go w towarzystwie największych przyjaciół, wiemy, kim jest i jak wielkie musi mieć serce. Psy. Kocha je nad życie, a one kochają go tak samo mocno. A może mocniej... Ten obraz pozostanie z nami do końca życia. Marek, który codziennie kilka razy idzie w pola, daleko za horyzont, w towarzystwie najwierniejszych przyjaciół. Piękne i prawdziwe. Od takiego człowieka każda cukinia smakuje, jak nawykwintniejsze danie. 


          Jak to jest u Was? Spotykacie się z dawaniem serca na dłoni? Jestem ciekawa, czy jesteście świadkami czegoś takiego w tym szalonym świecie. 
          Właśnie sobie przypomniałam, że nie mam wiele, ale mam coś bezcennego, czym dzielę się, co kilka miesięcy. To moja krew. Myślę, że to też fajna sprawa :-) 

         
               To fantastyczne, gdy myśli się o drugim człowieku. Wokół jest mnóstwo ludzi, których można obdarować z pozoru małymi rzeczami. Ja cieszę się, że są przy mnie ludzie, którzy i o mnie pamiętają. Dziękuję im za to. Wielkie serducha mają również moje koleżanki blogerki. Doświadczyłam tego przez te kilka lat. Niesamowite, bezinteresowne anioły, matki, żony, kobiety z pasją w życiu, i to niejedną. 

               Przyszedł właśnie czas na zajrzenie w ich piękny świat. Mam zaległości ;-) Uwierzcie, że to najpiękniejszy czas, gdy zasiadam na kanapie z kubkiem ciepłego kakao i zwiedzam blogi, które lubię najbardziej. Zaczytuję się, chłonę, podziwiam. I za to też dziękuję. Bardzo. 






niedziela, 14 września 2014

On ma siłę i moc...





       Las. Ma moc, której uczę się ciągle i wciąż, od dziecka, od zawsze. Za każdym razem, gdy jestem w lesie, odkrywam w nim coś nowego. Poznałam już setki jego zapachów, a ile jeszcze przede mną....
       Wczoraj byłam umierająca. Pisałam o tym. Dziękuję za wsparcie i życzenia powrotu do zdrowia. Jesteście kochane. Coś mnie męczyło od czwartku, modliłam się tylko, by dać radę do piątku. Dałam. Jednak wieczorem klapa, a sobota to już całkiem...rozłożyło mnie na łopatki. Od rana faszerowałam się, czym popadło. Zaraziło mnie czymś 24 rozsiewaczy wirusów i bakterii, więc łatwo nie było. Organizm walczył, a ja pomogłam mu wieczorem piwem grzanym z sokiem malinowym.Rada męża przez telefon. Dziś jest o wiele lepiej. Choć muszę przyznać, że jako niepijąca, "ululałam" się tym gorącym piwkiem, że ho ho. Spałam niczym trupek. Krople do nosa zapodałam i spałam.  
       Dziś rano było naprawdę lepiej. Dlatego, mąż, gdy tylko wrócił rano ze służby, postanowił, że jeszcze lepiej mi zrobi las i aromaterapia leśna. Zostałam na siłę niemal zabrana do lasu. 
       Miał rację. Bałam się trochę, że będzie gorzej. Las ma jednak zbawienną i tajemniczą moc. Tym bardziej, że byliśmy w pięciu miejscach. Grzybów jadalnych, jak na lekarstwo. Za to "innych" urodzaj prawdziwy. Są piękne, bajkowe. Mąż grzyby zbierał, a ja biegałam po lesie, wdychałam jego zapachy i wzdychałam do mchu na każdym kroku. Zapachy lasu to istny obłęd. Co kilka metrów pachnie inaczej. Niesamowicie. 







     
      Piękny odcień fioletu. Teściowa mówiła, że lubi kolor fioletowy. Będzie jadła fioletową zupę. Ostatnią ;-)
Żartuję. Niech mamusia żyje długo, sto lat albo dłużej ;-)




       I dupa zimna :-) Ktoś się schował i wystawił na mnie goły tyłek ;-)


   

       A to zdjęcie muchomora zrobiłam podczas poprzedniego grzybobrania. Nie mogłam się oprzeć i wkleiłam go dziś. Cudny jest.













      Oczy pięką, katar został, a jakże..., gardło siadło, bo gardłem głównie pracuję, ale musi być lepiej. Jutro do pracy śmigam. Dam radę, wyjścia nie ma. Zresztą czekają na mnie 24 łobuziaki uśmiechnięte od ucha do ucha. Nie można chorować ;-)


sobota, 13 września 2014

Serce domu...



          Kiedy smutno, kiedy źle..., gdy dopadnie choroba... najlepsza recepta to przemeblowanie. Zdecydowanie. Nawet, jeśli położenie zmieni jedna rzecz ;-) No dobra, kilka przedmiotów powędrowało w inne miejsce, ale jaka radość! Polecam. 




        Wróciłam do pracy, wakacje skończyły się szybko, choć, jak przyznam się tutaj, że moje trwały dwa miesiące, to oberwę. Oj, oberwę. Jednak, naprawdę ciężko i uczciwie pracowałam przez całe 10 miesięcy. Na wakacje czekałam zatem z utęsknieniem.  
        Była Chorwacja, w której rozkochałam się na amen, byli ludzie, którzy zmienili moje życie, dosłownie i w przenośni, była piękna wyprawa w Karkonosze we dwoje, cztery dni górskiej wędrówki z najwspanialszym facetem pod słońcem, było mnóstwo rowerowych wypraw, tych dalekich i tych bliskich. Jak wiadomo, kocham rower i "moje" lasy, stawy, "moją" przyrodę. Kocham też mojego męża i dzieciaki. Dlatego, oprócz penetrowania lasów wokół domu, wybraliśmy się rowerami w Góry Izerskie. Cudownie spędzony czas na pedałowaniu, śmiechu i podziwianiu przyrody. Innym razem, mąż zrobił mi niespodziankę i wymyślił wyprawę rowerami na zamek Grodziec, łącznie ponad 70 km. Było fantastycznie. Jedna z najpiękniejszych wypraw rowerowych tego roku. Aż żal, że niedługo śniegi nas zasypią i rower spocznie w garażu do wiosny. No nic...jeszcze przecież piękna jesień przed nami. Mam zamiar ją wykorzystać. Będzie rower, będzie górska wędrówka, do której odliczam dni, będzie ciepło rozpalonej kozy. Będzie się działo ;-)
       Tymczasem, dopadła mnie choroba. Oj, kiedy to ja ostatnio chora byłam... w lutym chyba. Mam teraz "zerówkę" pięciolatków i jak to bywa, gratis cały zestaw bakterii i wirusów. Mój organizm zastrajkował i wziął sobie jakieś paskudne ustrojstwo od tych słodkich, uśmiechniętych rozrabiaków. Bolą uszy, boli gardło, katar okropny męczy, plecy bolą, łąmie wszędzie w gnatach. Doła mam lekkiego, bo chciał nie chciał, dzieciaki pokochały panią Gosię i będą czekać w poniedziałek ;-) 
      Dziewczyny, na Was zawsze można liczyć. Pomóźcie mnie postawić na nogi, proszę.


      Poprawiłam sobie nastrój małym przemeblowaniem, wysprzątałam przy okazji w różnych kątach, choć był to wysiłek morderczy. Jedno się ruszy, to drugie woła o pomstę do nieba. No cóż...dzieci (nie tylko moje), pies, kot, mąż, który jest rekordzistą w chodzeniu po domu w zabłoconych buciorach.
     Słabo mi się zrobiło po wszystkim, ale uśmiech i tak nie schodził z buzi :-) Mąż poszedł rano na służbę, dziewczyny u dziadków. Psa i kota wygoniłam na podwórko, co by mi się pod nogami nie plątało towarzystwo. I do dzieła. Znacie to uczucie? Niby nic, a micha się cieszy. Ja znam :-)))





 
         Pies niezmiennie ma swoje legowisko pod drzwiami naszej sypialni. zawsze tak było i to akurat się pewnie nigdy nie zmieni.

        Mój ukochany fotel do czytania i wygrzewania się przy kozie, powędrował na drugą stronę salonu. Tak jest lepiej, zdecydowanie. A na ścianie zawisnął obraz. To pamiątka z Chorwacji. Obok naszego namiotu, po tygodniu pobytu, zamieszkało austriackie małżeństwo. Przyjechali, jak to u Austriaków bywa, nowiutkim, pięknym kamperem. Ona - nauczycielka muzyki, on - malarz. Przesympatyczni ludzie, z którymi spędziliśmy tydzień. Pan Malarz pozwalał mi zaglądać przez ramię, gdy malował, a robił to często, więc zaglądałam. Nawet nie wiedziałam, że pewnego dnia powstał obraz, na którym są nasze chorwackie wakacje.  Dostaliśmy obraz w prezencie, ze słowami..." Dziękujemy wam za możliwość obserwowania tak wspaniałej polskiej rodziny, za uśmiech i rozmowy na każdy temat. Do zobaczenia za rok." Ja się poryczałam. Męża zatkało, a dziewczyny wzruszyły się, jak to dzieci. Mamy piękną pamiątkę. Zdjęcia też są, w ilości chyba tysiąca. Jednak obraz jest dla nas wyjątkowy. A my jedziemy za rok w to samo miejsce, bo zostawiliśmy tam kawał serca i duszy, ludzi, którzy co roku są w tym samym terminie w pensjonacie i na maleńkim polu namiotowym u państwa Danilo i Vesny. Podobno to jedno z niewielu miejsc, gdzie nie ma Polaków. Wszyscy się tam nami zdziwili, bo dawno polskiej rodziny nie mieli :-) 









       Kiedyś przeczytałam na jednym z blogów takie oto zdanie - "Spraw sobie taki stół i taki sposób zaaranżuj jego otoczenie, abyś chciał przy nim pozostać, nawet kiedy nie zapowiada się na deser..."
       Mam taki stół od dawna. Kupiłam go, gdy jeszcze mieszkałam w mieście, a dom się budował. Bałam się, że będzie to "martwy" przedmiot w naszym nowym domu. Zaaranżowałam go po przeprowadzce w taki sposób, aby nie chciało się od niego odchodzić. Udało się. Mamy stół, przy którym jemy, gramy w karty i gry planszowe z dziećmi, z przyjaciółmi, rozmawiamy godzinami, jemy tonę czekolady, pijemy wino, czytamy, leżymy i przytulamy się wszyscy, pracujemy, odrabiamy lekcje i dziesiątki innych rzeczy robimy przy naszym stole. Uwielbiamy go. Jest naszym sercem domu. Lubię moment, gdy narzucam na niego nowy obrus, bo poprzedni nosi znamiona naszej miłości do stołu i do siebie ;-) Najpiękniejsze jest jednak to, że drugi stół jest na tarasie. Zaaranżowany w taki sam sposób...chcemy przy nim być, nawet kiedy nie zapowiada się na deser. Udało się.






            Kochani, życzę Wam zdrówka (ja też wyzdrowieję, mam nadzieję), pięknej niedzieli i całego przyszłego tygodnia, stołu, od którego nie będzie chciało się odchodzić i jeszcze wspaniałych przyjaciół Wam życzę, a także zachwytów nad dniem codziennym. Ściskam ciepło i moooocno! Buziaki :-)