Obserwatorzy

poniedziałek, 21 października 2013

Dziękuję Wam moje serca kochane :-)

        Jesteście Aniołami! Nawet nie wiecie, ile znaczy taka dobra myśl, słowa otuchy, pocieszenia i zwyczajnie...Wasza troska. To dało mi siłę i nadzieję na szybki powrót Oli z kliniki. Tak bardzo Wam dziękuję. Brak słów, by wyrazić to, co czuję. Ola wróciła. Jest z nami od 3 dni, a ja w tym całym zamieszaniu, nie miałam nawet czasu, aby to radośnie oznajmić.
        Lekarze nie znaleźli przyczyny jej dolegliwości i złego samopoczucia. Wykluczyli jednak choroby odnerkowe i to już coś. Dalej mamy szukać już gdzie indziej i będziemy szukać. Odebraliśmy ją bardzo chorą i słabą. Mam nadzieję jednak, że w domu nabierze sił i wiary, że to wszystko minie. W sobotę zabrałam ją na "Familiadę" czyli rodzinne warsztaty twórcze. Tak chciała pójść, że nas uprosiła i się zgodziliśmy. Robiliśmy tam prawdziwe cuda, a Ola z wypiekami na twarzy chodziła od stanowiska do stanowiska i oczu nacieszyć nie mogła. Było 10 stanowisk, a na każdym coś innego. W sumie to dobrze jej zrobiło, bo zmieniła otoczenie. Ciągle tylko klinika i widok z okna. Nie miała w sobotę już gorączki, więc pojechała na te warsztaty. Rumieńce i uśmiech nie schodziły jej z buzi.
         Natomiast wczoraj to już było istne szaleństwo. Wzięliśmy udział całą czwórką w Niedzielnym biegu rodzinnym  z okazji otwarcia nowej ścieżki biegowej w parku legnickim. Dzieci biegły na 800m i 150m, a dorośli na dystansie 2650m. Nasza Ola uparła się, że też wystartuje. Tak prosiła, że nie mieliśmy serca odmawiać. Ale warunek był taki, że wystartuje z Martuśką na tym krótszym dystansie - dla "krasnali". Mówiliśmy jej, że ma pomaleńku truchtać, bez szaleństw, na które i tak siły nie ma. Ale ona więcej niż truchtała. Potem w aucie zasnęła, jak tylko wsiadła. Ale cała rodzinka ma medale, bo dostał każdy, kto dobiegł do mety. Takie zawody to ja rozumiem ;-)
        Generalnie jest teraz tak, że mi dziecko marnieje w oczach, a nikt nie wie, dlaczego. Robimy co tylko możemy. Będziemy dalej szukać przyczyny. A może to jakoś minie wszystko... Zobaczymy.
        Dziewczyny kochane, bardzo Wam dziękuję za tyle ciepłych słów, za każdą dobrą myśl w naszą stronę. Całuję Was mocno, całą rodzinką. Największe całusy śle Ola, bo ona wie, że mama pisuje na blogu i wie, że jesteście z nami :-) Kiedy w klinice opowiadałam jej o Was, zrobiła wielkie oczy i uśmiechnęła się pięknie. Najpiękniej jak potrafi :-) Dziękuję, dziękuję, dziękuję :-)
       
                                                                                             Ola, Marta, Maciek i Ja


poniedziałek, 14 października 2013

Las i bieganie...terapią na cały smutek...



     Dziewczyny kochane, chciałabym optymistycznie, ale nawet jeśli zbiorę wszystkie siły to chyba nie wyjdzie mi optymistycznie, choć powinno. Moja starsza córcia w klinice... A ja, jak każda matka umieram ze zmartwienia. Tak bym chciała, żeby ona już w domu była. Od półtora miesiąca walczymy z czymś, co niewiadomo jak nazwać. Ból głowy, brzucha, nudności i złe wyniki moczu. Doszła ostatnio wysoka gorączka 39 stopni. Leczenie nie dawało dobrych wyników i kiedy zaczęło się dziać coraz gorzej, dostała skierowanie do Kliniki Nefrologii we Wrocławiu. I tak jeździmy codziennie 80 km w jedną stronę. Leżenie z Olą nie wchodzi w grę, bo raz, że za duża na leżenie z mamą, a dwa - realia polskie...nie mogę z nią być dzień i noc, bo praca nie pozwala. Póki co i tak czekamy na jakieś wyniki badań. Ale serce pęka, kiedy trzeba wieczorem opuścić klinikę i wracać do domu, gdzie pusty pokoik i biurko bez książek i zeszytów porozrzucanych wszędzie. Dobrze, że młodsza córcia bałagan robi, dzięki czemu nie mam poczucia osamotnienia ;-) Młodszy przytulas w domu, ale wszyscy tęsknimy za czwartą częścią naszej rodziny. Nawet pies chodzi smutny i szuka Oli po kątach. 
         Dziś mam wolny dzień, to znaczy nie idę do pracy, bo mam niby święto. Do Oli jedzie dziś teściowa z teściem, a ja ten dzień chcę poświęcić na ogarnięcie domu po całym tygodniu i chcę go spędzić z młodszą córcią, która też mnie przecież potrzebuje. Jednak myśli krążą gdzieś daleko... 
         Myślałam o spacerze po lesie, ale nie wiem czy dam radę, nie wiem czy się nie rozkleję. Choć z drugiej strony...może takie rozklejenie jest mi potrzebne. Do tej pory nie płakałam, bo przecież trzeba być silną kobietą. 







          Las z ostatniego grzybobrania. Przepiękne miejsce, które leczy wszystko. Taka brama do raju :-) Najchętniej położyłabym się w tych wrzosach, na słoneczku buzię wygrzała i poleżała do woli czyli tyle, ile potrzebuję, ile się da.









         Jeśli nie uda mi się poleżeć we wrzosach, to mam plan B na dzisiejszy dzień. Plan prosty do zrealizowania. Zrobię coś, co mi pomoże, coś prostego, bez czego już nie umiem normalnie funkcjonować. Pobiegam sobie dziś. Spokojnym tempem. Ale inną trasą niż zwykle, choć zrobię swoje 5-6 km. To pozwoli pomyśleć mojej głowie, odpocząć duszy, zmęczyć się nogom i może rozkleić się troszkę...


       Dobrze, że do pracy muszę chodzić i uśmiechać się od rana. Dzieci od razu wyczują, kiedy panią Gosię coś gryzie, dlatego w pracy nie ma miejsca na smutki i zmartwienia. Gdy pracuję, jestem w stu procentach z dziećmi i dla dzieci. Jednak o 13.00 wentyl puszcza i gnam autem do domu, otulona myślami o swoich dzieciach i mężu.
      Ostatnio robiłam z dziećmi w szkole stworki-potworki z warzyw, na konkurs. To była fantastyczna zabawa. W sumie, nie wiem, kto bawił się lepiej, dzieci czy ja? Wszyscy wpadliśmy w szał kombinowania, łączenia i śmiechu z tego, co nam wychodziło. Dzieci miały setki pomysłów. Wyszły różnego rodzaju stworki, które powędrowały na wystawę konkursową. Ciekawe czy któryś wygra...















          Dziewczyny, trzymajcie kciuki za moją Olę i za lekarzy, żeby się skupili i znaleźli przyczynę chorowania. Modlę się, żeby ta gorączka jej odpuściła, bo męczy ją okrutnie i osłabia, odbiera apetyt. Jak by było mało pecha, to moja córka trafiła do tej kliniki w swoje 10-te urodziny. Gdybyście widziały te jej wielkie, smutne oczy...
 






sobota, 14 września 2013

Cała magia jest w człowieku...

     Ludzie, ludzie, ludzie....to dla ludzi się żyje. Wspaniały czas teraz nastał w moim życiu, mimo, że kłopotów masa. Na jakiś czas odeszły jednak ciemne chmurki i wiem, że warto było czekać na takie dni. Za oknem wprawdzie pada i pada, zimno, szaro, mokro, ale w sercu słońce.
     Nigdy nie przestanę się dziwić temu, że najwspanialszym darem od życia jest drugi człowiek. Mam szczęście, że w moim życiu jest wielu wspaniałych ludzi. To dla nich i z nimi chce się śmiać, dzielić tym, co się ma, dawać i brać, czerpać energię i dawać ją podwojoną, potrojoną, ba...nawet więcej. Okazuje się ciągle i znów, że dobro wraca. Zbieram czasem cudowne owoce tego, że jestem sobą, że chcę dać coś z siebie, że lubię ludzi. Pewnie, że zdarzają się nieraz hieny, wampiry energetyczne, ale to też dobrzy ludzie, tylko nie uświadomieni, że zatruci swoją złością, kompleksami, jadem. Czasem ktoś jawnie mówi, że mnie nie lubi, bo jestem wiecznie z czegoś zadowolona, bo pracuję, bo coś mi się udaje, bo kocham i jestem kochana, bo jestem otoczona ludźmi, na których mogę liczyć. Ale to dlatego, że i oni moga liczyć na mnie.
     "Każdy napotkany człowiek jest albo Twoim przyjacielem, albo nauczycielem. Gdzieś to kiedyś przeczytałam i wiem, że tak jest. Te wampiry i hieny, nie są może moimi przyjaciółmi, ale za to są nauczycielami. I za to im chwała. Gdyby nie oni, o wiele wolniej bym się uczyła życia. Uczę się całe życie i nigdy nie przestanę.
     W ostatnim czasie odzywają się do mnie ludzie, którzy byli i są mi bliscy, ale gdzieś tam się pogubili po drodze. Cieszę się, że wracają.
     Ludzie nakręcają mnie do życia. Kiedy pomyślę, że mnie ktoś potrzebuje, aż chce się rano wstać. Wiem, że dzieci beze mnie nie wyprawią się do szkoły, wiem, że mąż nigdy sam się nie obudzi, wiem, że w pracy czeka na mnie dziewiętnastka uśmiechniętych dzieciaków, a w ciągu całego dnia spotykam dorosłe osoby, które również zasługują na chwilkę uwagi. I nieważne czy to pani w sklepie, pan na stacji paliw, młodzież na przystanku autobusowym, strażnik miejski...
     Tak mi się zbiera od dawna ta miłość i sympatia do ludzi. I fajnie, że są wokół, bo w przeciwnym razie uśmiechałabym się tylko do siebie, do siebie bym mówiła i tylko siebie bym kochała. W sumie, oszalałabym sama ze sobą, gdyby nie ludzie;-)
     Każdy gest, słowo, uśmiech, spojrzenie jest energią, którą wysyłamy do drugiego człowieka. Czy to nie jest wspaniałe? Wszystko ma znaczenie. To, co przelałam w tej chwili na ekran laptopa, też ma jakieś znaczenie. Dla mnie, a może jeszcze dla kogoś...
     Cieszę się z każdego napotkanego w moim życiu człowieka i mam nadzieję, że i ja jestem czasem okruszkiem radości dla kogoś innego. I ten dobry, i ten zły człowiek zasługuje na uśmiech. Myślę, że ten zły bardziej, bo skoro jest zły, to znaczy, że nie zaznał miłości i dobra, nikt mu nie pokazał, jak kochać, i że można kochać bardzo mocno i być kochanym jeszcze bardziej. No nie wiem, co o tym myślicie?
     Dziś nie będzie zdjęć, ale to nic, prawda?
Ściskam Was mocno w ten deszczowy dzień i życzę Wam, aby i na Waszej drodze pojawiali się, zarówno przyjaciele, jak i nauczyciele. Jak w życiu, czasem słońce, czasem deszcz;-)
                                                 Buziaki ślę każdemu z osobna :-)



   

czwartek, 29 sierpnia 2013

Wyniki Candy :-) :-) :-)

   Witam, witam, choć mocno spóźniona...stanęłam na głowie, uszach i rzęsach, aby tylko wylosować zwycięzcę zabawy. Od rana walczyłam jednak z przeciwnościami losu, a raczej złośliwością rzeczy martwych.
  Kiedy ogłosiłam candy, nie myślałam, że będzie tylu chętnych. Jestem w szoku, naprawdę. I mam taki jakiś smutek w sobie jednocześnie, bo każdą osobę chciałabym obdarować, ale nie dam rady :-(
   Muszę jednak przyznać, że nie wiedziałam, że to takie ekscytujące. Najpierw przez godzinę "bawiłam" się w wypisywanie każdej chętnej osoby, a potem wrzuciłam wszystko do lampionu i odbyło się wielkie mieszanie. Co za stres! I to wyciąganie maleńkiej karteczki.... Emocje, jak przy loterii fantowej ;-)



Wielkie mieszanie i....


upominki wraz z niespodzianką, której nie ma tu na zdjęciu, wędrują do...



 Wielkie gratulacje dla zwyciężczyźni zabawy! Cheniu, poproszę o kontakt, z danymi adresowymi oczywiście :-) Czekam na maila :-) A zresztą, sama zaraz naskrobię do Ciebie :-)
Już nie moge się doczekać, kiedy ogłoszę kolejne candy. To wielka przyjemność móc obdarować drugiego człowieka, tak zwyczajnie, bezinteresownie :-)





Pozdrawiam wszystkich ciepło i serdecznie. Bardzo dziękuję za udział w zabawie. Buziaki wielkie :-)



sobota, 17 sierpnia 2013

Sierpniowe przyjemnosci...



        Mają kolory czerwieni i zieleni. Panu Bogu nie wszystko wyszło (wojny, choroby, starość), ale arbuz mu wyszedł doskonale. Nie dość, że słodki, to soczysty, zdrowy i piękny sam w sobie. Lubię patrzeć na owoce. Czasami kroję lub obieram ze skórki jakiś owoc i zastanawiam się, jak mógł go Bóg stworzyć..., a może stał się taki w drodze ewolucji? Nieważne. Owoce są piękne. Nie dość, że zdrowe, pożywne, szybkostrawne, to piękne. To mówię JA - wege od urodzenia. Na temat warzyw to już się nawet nie będę wypowiadać, bo jak przypomnę sobie widok bakłażana i ten jego kolor albo widok marchewek wczesnowiosennych, buraka przekrojonego na pół, takiego surowego. Można tak bez końca...czerwona kapusta, karczochy, papryka, rzodkiewka, brukselka. Na brukselkę przekrojoną na pół mogę się gapić i gapić. No cudna i pyszna.
 
   
             Arbuz kupiony w całości to najczęściej niespodzianka. Dlatego zawsze proszę o przekrojenie i biorę połowę lub całość, w zależności od zapachu i wyglądu. Po tych cechach zawsze poznam smacznego arbuza. Ludzie pukają, stukają w skorupę arbuza, choć nie wiem, po co to robią. Podobno tak też się poznaje czy dobry, czy nie. Ja muszę zobaczyć środek i powąchać. Dziś kupiłam doskonałość. Dawno nie jadłam tak słodkiego i soczystego arbuza. Muszę przyznać, że był aż za słodki jak na arbuza. Dlatego postanowiłam zrobić z niego koktajl. Składnikami był arbuz, kilka truskawek kefir, odrobina cukru i orzechy włoskie. Wszystko zmiksowane na gładko w Thermomixie. Bajka! Trzeba tylko pamiętać o pozbyciu się pestek z arbuza. Nie jest ich dużo. Zaś smak takiego koktajlu...boski. Uwielbiam różnego rodzaju koktajle i mieszam składniki jak szalona. Już mam pomysł na jutro. Zielony ogórek i jagoda, odrobina cukru i kefir :-) Może dorzucę siemie lniane. Uwielbiam :-) A Wy lubicie koktajle? Jakie smaki? Jestem bardzo ciekawa.







Wyniosłam dzbanek koktajlu na taras, ponalewałam wszystkim do szklanek. Poszłam powiesić pranie. Kiedy wróciłam na stole został tylko mój, bo reszta nie doczekała się, wypiła i grzecznie zaniosła szklanki do zlewu. Znaczy to, że smakował :-)


          Lubicie zieleninę? Ja kocham. Pietruchę mogę tonami sypać na wszystko i do wszystkiego. To samo zioła. Te, które rosną u mnie w zielniku obok tarasu, dodaję wszędzie, gdzie tylko mogę. Rozrosły się pięknie przez całe lato i żal będzie momentu, gdy przyjdą śniegi. Pozostaną zioła z parapetu. Byle do wiosny;-)
Żeby nie było, że ja tylko na koktajlu żyję...
Dziś zaparaszam na zupę pieczarkową. Zasiadałam do zupy z rodzinką, bo się bałam, że jak nie usiądę i tylko się odwrócę na moment, z ich miseczek zniknie wszystko, a ja znów będę jadła sama. 
Zupa pieczarkowa z Thermomixu ma obłędny smak i zapach. Nos wykręca już w momencie gotowania. Gdy zasiada się do talerza, nos jest na granicy wytrzymałości. Żołądek też. 


A to moje zioła z nasion.  Sieję tylko ulubione i te, które naprawdę wcinamy bez ograniczeń. Po kilku latach praktyki wiem, że najlepiej rosną u mnie, gdy posieję je do torfu odkwaszonego. Lekkie, przepuszczalne dla wody i powietrza podłoże, pozwala ziółkom rosnąć swobodnie. I o to chodzi. W zasadzie nic z nimi poźniej nie robię. Podlewam tylko do momentu, jak powschodzą. Potem już tylko rosną, bez nawadniania jakoś szczególnie. Kilka razy poprosiłam córkę, żeby podlała zioła, ale to był czas tych upałów, kiedy w cieniu było 40 stopni. Nie są super dorodne, ale moje, prawdziwe, nienawożone czyli smaczne. 






     Dziś mamy pogodę idealną. Piękne słońce plus lekki wiatr, który nagania mi na cały taras zapach lawendy. Powolutku lawenda przekwita, więc niedługo przyjdzie czas na ścięcie. Ale póki co, pachnie w najlepsze, bo jak wiadomo, najwspanialej pachnie ta cała masa listków i łodyżek, a nie sam kwiat. 
Pogoda idealna na piknik, na wycieczkę rowerową, na słodkie nicnierobienie. Ja od rana uwijam się, jak mrówka, ale mimo wszystko coś dla siebie też zrobiłam. Mianowicie, wróciłam do biegania. Trenuję trzy, cztery razy w tygodniu i wiecie co..., czuję się, jak w raju. Już wiem, czego mi tak bardzo brakowało. Uwielbiam ten poziom, który osiągam, kiedy biegnę, stan pewnej medytacji, kontemplacji wszystkiego, co mijam. Czuję zapach miejsca, w którym mieszkam. Przypominam sobie zapach łąk i lasu, rano lub wieczorem. Zapomniałam o tym, że żyje wokół mnie tak wiele odmian, tak pięknych motyli. Już sobie przypomniałam, bo biegam. Przez te 5 km dzieje się wiele. Tak wiele, że nie sposób tutaj opisać nawet jednej setnej. Mam nadzieję, że w zimie pozostanę przynajmniej przy trzech treningach. Choćby po to, by i zimą podziwiać, co natura daje. 
Pozostając przy sportowo-naturalnym temacie, pochwalę szybko moje dzieci. Przedwczoraj byliśmy całą naszą  czwórką na wycieczce rowerowej. Ot, wymyśliłam, że może byśmy gdzieś się pokręcili rowerami z okazji święta. Zrobiliśmy całkiem przypadkowo przepiękną i bardzo pouczającą  pętlę o długości 23 km. Nasza młodsza córka (8 lat) przejechała to bez mrugnięcia okiem, co nas zdziwiło pozytywnie. Ja stawiałam na to, że mąż po 13-tym kilometrze będzie jechał z nią i jej rowerem na plecach. Starsza (10 lat) też spokojnie dała radę. Wiedzieliśmy, że dziewczyny jadą bez problemu 13 km, ale 23 km... to już tak przy okazji wyszło na jaw. 
Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie wymówki. Trzeba będzie dziewczyny brać na wyprawy rowerowe, takie jak ostatni Bornholm ;-)

Ok, było o owocach, warzywach, bieganiu i rowerze, więc czas na lenistwo i ciacho. Zapraszam wszystkich na piernik ze śliwkami i wafle z masą krówkową. Do mnie na taras. Wszyscy się pomieścimy, nic się nie martwcie. Nie wiem, jak z piernikiem, ale miejsce będzie miał każdy :-)  Sąsiedzi życzliwi krzesła pożyczą, a jak nie, to rozłożymy na trawie koce. Posiedzimy, pogadamy, pogapimy się w niebo, chmury policzymy. Będziemy mówić, jaki kształt widzimy w chmurze. Uwielbiam tę zabawę, bo każdy widzi coś innego i nic, tylko boki zrywać. 







            A dla przypomnienia...Candy. Kto nie wie, zapomniał, nie zapisał się jeszcze? Zapraszam, bo niedługo losowanie. Już zaczynam pakowanie upominków. Potem tylko adres wypiszę i pojedzie całość do nowej/nowego właściciela. Już się doczekać losowania nie mogę. Najchętniej obdarowałabym wszystkich, gdybym tylko miała możliwości.





http://zapach-lawendy.blogspot.com/2013/07/candy-i-mae-radosci.html


       Ściskam serdecznie i czekam na Was na tarasie :-) Do zobaczenia!




sobota, 10 sierpnia 2013

Na koniec świata i jeszcze dalej...


   

        Tak to już jest, że razem raźniej, łatwiej i weselej. Dlatego możliwe są wyprawy, i bliskie, i te dalekie. Kiedy ma się przy boku przyjaciół, można więcej i dalej. Ze zgraną ekipą można dojść na koniec świata. Można i dalej, ale my postanowiliśmy, że tym razem będzie to Masyw Śnieżnika i Góry Bialskie. Zaledwie dwa dni, ale wypełnione śmiechem, żartami, wspaniałymi widokami, czyściutkim powietrzem, słońcem, mgłą i piorunami. Kilometrów w nogach już nikt z nas nie liczy, żeby bardziej nie bolały. Dwa szczyty zdobyte - Śnieżnik w Masywie Śnieżnika i Rudawiec w Górach Bialskich. Duma rozpiera, bo dzieciaki dały radę, szły  równo z nam, i choć wiemy, że zmęczone, to jednak szły do przodu. Łatwo nie było, zwłaszcza w drugi dzień, ale co się uśmialiśmy to nasze. 





     Te dwa dni zaplanowałam dużo wcześniej ze względu na nocowanie w schronisku. Pięć osób z naszej ekipy nie mogło ostatecznie pojechać, ale w ósemkę też daliśmy sobie świetnie radę, zarówno z wędrowaniem po górach, jak i domowym winem w schronisku. Z tego miejsca chciałam przeprosić właściciela schroniska - Pana Jacka, że my to wino tak po kryjomu, ale wyjścia nie było, gdy zobaczyliśmy kartkę, że własnego trunku nie można za chiny. Wiem, że nie można, ale jak się wniesie na plecach takie pyszne wino, które zrobili nasi przyjaciele, to trzeba się ciężaru pozbyć. Zresztą, to była Panie Jacku tylko degustacja, bo jak pięć osób zasiądzie do butelki, nie da się inaczej, jak tylko podegustować ;-)
      Mam cichą nadzieję, że Pan Jacek ma po ojcu dobre serce, więc oko przymknie ;-) Zresztą na drugi dzień uśmiechał się do nas serdecznie, choć pewnie musi byc nieraz bardzo zmęczony. Prowadzenie tak dużego schroniska to ogrom pracy, praktycznie przez całą dobę. 
      Ja tu tak o winie i schronisku, a o górach miało być... W każdym razie, napiszę krótko. Naładowałam się pozytywnie, dotleniłam, uśmiałam czasem do łez, znów czegoś nauczyłam i....już planuję kolejny wyjazd. No nie mogę tak zwyczajnie schować tych wszystkich moich map. Zawsze, gdy skądś wracam, planuję już tego samego dnia kolejną podróż, ewentualnie następnego dnia. Czasem wyjdzie coś na szybko, spontanicznie, z dnia na dzień. Ale najczęściej planuję, bo zanim gdzieś się wybiorę, lubię poczytać, gdzie jadę, co mogę zobaczyć i czego się powinnam spodziewać. Uwielbiam podróżować. Może to być blisko, zupełnie blisko. Ale z rodziną, z przyjaciółmi.  Ale podczas podróży, przed nią, jak i po niej mam motyle w brzuchu, dopada mnie taka cudowna euforia i radość. I co z tego, że potem piorę zabłocone ubrania na raty przez dwa dni, chowam sprzęt przez kolejne dwa... Lubię nawet i to :-)
       W pierwszy dzień pogoda była wymarzona, zaś w drugi góry spowiła mgła. Było ciepło, ale mgliście. Opadająca mgła w ilości duuuużej, pozwoliła nam ubłocić buty i spodnie. Więc wyglądaliśmy drugiego dnia, jak przystało na wędrowców, którzy nie robią nic tylko całe dnie łażą po górach. 




Na szczycie Śnieżnika.


       Najfajniesze w tym wszystkim jest to, że możemy być razem. To jest nasz czas, którego nie zastąpi nic. I nawet nie wyobrażam sobie wędrowania bez dzieci. Co się nieraz nabiadolą, że rady nie dadzą wejść na szczyt, to wiemy tylko my, ale jak już są na szczycie, to radość w oczach widoczna z daleka, no i ten uśmiech...
      Poniżej najmilsze chwile czyli przytulasy schroniskowe. O tak, przytulasów takich też nic nie zastąpi :-)



Zdobyty we mgle Rudawiec w Górach Bialskich. Nie powiem, że łatwo było, choć szczyt ma tylko 1112 m.n.p.m. Na szczęście, około godziny 17.00 mgła zaczęła troszkę opadać. Zdążyliśmy zejść, by potem, po drodze oglądać najpiękniejszą dyskotekę Sudetów. Mianowicie rozszalałą burzę z takimi błyskawicami, że ho ho. Były białe, różowe i fioletowe. Ja bym to nawet podciągnęła pod techno party ;-)



        "Idea "przesuwania horyzontu" jest ponadczasowa i uniwersalna. Przecież codziennie zdobywamy Swój Własny Everest, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Dziś wiem też, że trudniej osiągnąć szczyt niż z niego zejść, a z wierzchołka widać wyłącznie kolejne Góry do zdobycia... " - Martyna Wojciechowska.
          Piękne słowa Martyny zapamiętam na zawsze. Moje szczyty są niczym w porównaniu z jej szczytami, ale te moje są właśnie MOJE. I cenię to sobie ogromnie.




      Dobra ekipa to połowa sukcesu. Wiem, co mówię. I nasza z czasem się powiększa. Najważniejszy jest dobry humor, a cała reszta się ułoży. Smutasów życiowych, maruderów nie bierzemy, no chyba, że w ramach terapii ;-)




       Jeśli lubicie góry to polecam Sudety, w których zakochuję się z dnia na dzień coraz bardziej. Są wielkie i piękne, a ich pasma górskie, których jest kilkanaście, różnorodne i bogate w cuda natury, zabytki i niesamowicie klimatyczne schroniska. Wtajemniczeni wiedzą, że przeprosiłam Sudety na rzecz gór, w których się urodziłam. Przeprosiłam troszkę późno, ale nadrabiam stracony czas :-) 
     Jeszcze jedno, kto nie był w Jaskini Niedźwiedziej w Kletnie, tuż pod Śnieżnikiem, to koniecznie musi się skusić będąc w pobliżu. Coś pięknego. Piszą, że to najpiękniejsza jaskinia, ale nie wierzyłam, że aż tak. Cud natury. Do tego przewodnik wszystkopięknie opowiada. Zimno, bo tylko 6 stopni Celsjusza i wilgotność powietrza od 96 do 100 %, ale polar wystarczy. Wrażenia zaś zostaną na całe życie. 
     Tym górsko-jaskiniowym akcentem kończę i ściskam serdecznie wszystkich urlopowiczów i tych, którzy są w domach i wygrzewają buzie w słońcu na tarasie lub balkonie. Życzę Wam miłej niedzieli i przypominam o Candy, które trwa do 28 sierpnia. Zapraszam :-)

http://zapach-lawendy.blogspot.com/2013/07/candy-i-mae-radosci.html