Obserwatorzy

sobota, 22 marca 2014

Wiosenna sobota...



     I jak tu wiosny nie kochać? Cała przyroda budzi się do życia, ludzie jacyś tacy weselsi, zapracowani, ale uśmiechnięci od rana do wieczora. No chyba, że tylko ja takich spotykam...
     Bardzo liczyłam dziś na słoneczny dzień i udał się. Rano lekko pochmurno, więc wysprzątałam dom, zrobiłam obiad, prześledziłam wyniki córci, bo dzielna pszczoła jest już drugi dzień na międzynarodowych zawodach pływackich w Słowacji, a na deser zabrałam się za przystrojenie wejścia domu.
     Niezawodny "pomocnik", niewiadomo skąd się u nas wziął, służy jednak w pełni. Bardzo go lubię za to, że taki zniszczony i starusieńki. Nie wiem, kto go zrobił, ale pewnie kręcił się koło PKP ;-)  Kiedyś mnie ten napis denerwował, miałam nawet ochotę go zdrapać i być może to zrobię, ale nie teraz. Może kiedyś, jak będę miała "ten" dzień :-) Póki co, zostaje w oryginale.
   









Kilka starych donic, trochę ziemi i gotowe. Akcja trwała 15 minut :-) Lubię takie szybkie i sprawne akcje. Nawet napisy na tabliczkach kredą wypisane, przetrwały całą zimę. 






     Codziennie, gdy wracam z pracy robię najpierw obchód dookoła domu. Taki rytuał, bo  i pies się wyskacze wokół mnie z radości, i ja posprawdzam, co w trawie piszczy. Dziś sobota, zatem w pracy nie byłam, ale obejść dom trzeba było. Uwielbiam zaglądać w roślinki i sprawdzać czy wypuściły już młode listki. Te po zimie takie matowe, bez kolorku. Za to nowe są świeżo zielone, delikatne i jest ich mnóstwo.




Nawet zioła po zimie mają się świetnie. Nic im się nie stało, bo i zima była nijaka. Rosną w najlepsze, a ja uszczypywałam je sobie w zimie, w miarę potrzeb. A ja się zamartwiałam, że przemarzną... Niepotrzebnie. Nawet melisa rośnie jak szalona. To samo tymianek. Poniżej zaś bazylia cytrynowa. Pycha! A tak w ogóle to ostatnio moja ciocia - znawczyni ziół, prawie się ze mną pokłóciła. Nie chciała uwierzyć, że to bazylia. Biedna, zna tylko bazylię klasyczną, której pełno wszędzie w marketach, najbardziej popularną. W tym roku wysieję wszystkie odmiany bazyli, jakie są dostępne u nas na rynku. Ta cytrynowa przetrwała zimę bez okrywania czymkolwiek :-) Pachnie wspaniale i smakuje jeszcze lepiej. 





     Oczywiście, dzień tak pięknie zaczęty, musiałam zakończyć wycieczką rowerową. Przejechałam 20 km w słońcu. Trasa dziś nieco zmieniona, ale jaka piękna... Odkryłam miejsca, o których pojęcia nie miałam. Ile to juz razy przekonałam się, że nasze tereny zawsze można odkrywać na nowo. I ciągle mi mało. Już mam plany na całą wiosnę, lato i jesień. Będzie się działo :-) Oprócz rowerowych wojaży, można biegać do woli po wszystkich ścieżkach i zagłuszać swoją radością wszystkie śpiewające ptaki ;-)
     Dziś obserwowałam zaloty bocianów na polanie. Coś wspaniałego. To naprawdę piękne i wielkie ptaki. Wydawały takie dźwięki, że miałam gęsią skórkę na całym ciele z wrażenia.
 


       Jutro pogoda ma się u nas zepsuć i to bardzo. Ja mam dziś jednak w sobie tyle siły, radości i szczęścia niepojętego, że nawet spadające z nieba żaby nie popsują mi nastroju w niedzielę. Wam moje kochane również życzę miłej niedzieli, słońca i radochy z każdej chwili, tej samotnej i tej dzielonej z drugim człowiekiem :-)  Buziaki i uściski :-)


   

piątek, 21 marca 2014

Wsłuchiwanie się...




     Dziś odliczałam dosłownie godziny w pracy, co jak się łatwo domyślić, skutkowało wlekącym się czasem. Uczniowie też czuli wiosnę. Brykali, nie mogli się skupić na zajęciach, patrzyli na słońce za szybą. Ale udało się. Wszystkie dzieciaki odebrane o 13.00, a ja....zaczęłam weekend!

    O 13.10 w domu, potem ekspresowy obiad i rower!!! Wszyscy uciekli z domu. Mąż wyjechał do Olsztyna na nurkowanie, Ola na międzynarodowe zawody na Słowację, Martusia ziściła plan wyjazdu do babci i dziadka, no i zostałam sama. Choć nie do końca, bo jeszcze został rower, aparat fotograficzny i pies.
    Pogoda wymarzona. Choć moja ulubiona trasa jest nieco odludna, to i tak spotkać można wielu ciekawych ludzi. Jak nie leśniczy, to biegacze ( oj ciacha takie, że ho ho ), kolega Tomek z tartaku (mojego ulubionego), kolega na motorze, panie z kijkami nordic walking, rowerzyści na jakichś takich wyczynowych rowerach. Każdy uśmniechnięty. Pozdrowienia usłyszeć można nawet od nieznajomych. Zresztą ja zawsze pozdrawiam nieznajomych w lesie, czy to rowerzysta, czy biegacz, czy pani z psem. To jest przemiłe, a poza tym... kultura osobista.
 

    Po takiej leśnej przejażdżce moje samopoczucie sięgneło zenitu. Jak niewiele do szczęścia potrzeba. Wystarczy zatrzymać się na chwilkę. Uświadomić sobie moment, w którym jesteśmy, tu i teraz, nic więcej. I tylko napawać się tą chwilą, nic więcej. Przystanąć i słuchać świata, słuchać siebie. Uwielbiam to. Jak i fakt, że mieszkam tak blisko przyrody. Dla mnie bajka. Zwykła wieś blisko miasta, a tak wiele daje. Tak samo mam z górami. Zresztą, nieważne, gdzie, bo ważne, że w ogóle :-)


Jutro mam zamiar jeszcze bardziej, mocniej i dłużej wsłuchiwać się w siebie, oczywiście na łonie natury. 
Czasem zastanawiam się, jak to jest, że można piątkowe popołudnie lub pół soboty spędzić w galerii handlowej. Toż to skraca życie.
   Może nie mam racji. Jednak myślę, że jest tyle sposobów spędzania wolnego czasu, niekoniecznie na trawie, że naprawdę jest w czym wybierać.  A dziś usłyszałam od koleżanki, że jak co sobotę, jutro wybiera się na shoping po galeriach. Ja bym się wolała zastrzelić. No, ale każdemu szczęście daje co innego. I pewnie w tym cały sens. 





    Uwielbiam kwiat podbiału. Dla mnie to oznaka wiosny, od zawsze :-) Mnóstwo tego w lesie, rośnie kępami i wygląda pięknie na tle liści pozostałych jeszcze po jesieni i tej, bądź co bądź, dziwnej zimie ;-)






Uszyłam sobie jakiś czas temu pokrowiec w biało-granatowe paski. Zakładam go czasem. Zwłaszcza, gdy jadę w dżinsach, a wiadomo, że ten diabelski dżins farbuje. Białe siodełko i dżins... Trzeba było uszyć pokrowiec. Uszyję sobie kilka takich pokrowców, w różnych kolorkach. Muszę tylko czas wyskrobać :-)


No dobrze, dzień się już kończy. Był fantastyczny. Jutro też taki będzie. 
Ściskam Was wszystkie serdecznie. I chciałam tylko zapytać o Wasze sposoby. 
Co robicie, żeby się wsłuchać w świat, wsłuchać się w siebie? Chętnie poczytam. Piszcie dziewczyny :-)



wtorek, 11 marca 2014

Zdrowo zacząć dzień...



         Witajcie! Znacie sposób na szybkie poprawienie nastroju i dobry humor na cały dzień, a do tego, żeby było zdrowo? Ja znam i stosuję, jak tylko mam okazję. Właściwie, okazja jest codziennie. Szkoda tylko, że mam mało odwagi zimą... No, ale wiosna idzie, więc czas na regularne poprawianie nastroju i zdrowia.
         Mowa o chodzeniu po rosie na trawie, śniegu, a jak nie ma śniegu, to może być cudnie oszroniona trawa o 5.30 raniutko :-)  Generalnie, chodzi o rosoterapię. Jest to bardzo szeroki temat i odmian rosoterapii jest kilka. Ja uwielbiam chodzić po rosie, choć szronem i śniegiem też nie pogardzę. Samopoczucie po tych kilku minutach jest wspaniałe. I nie wiem, czy uwierzycie, ale chce się chcieć, przez cały dzień i jeszcze dłużej :-) Fantastyczna sprawa. Trzeba sprawdzić, bo nie da się opisać wrażenia zetknięcia ciepłej stopy z zimną rosą, z trawą mięciutką jak perski dywan. Wrażenia mało komu znane. Najpierw nogi zmarzną, co jest oczywiste, ale po chwili zaczynają się robić ciepłe. Wystarczy kilka minut chodzenia po takiej trawie. Potem z uśmiechem od ucha do ucha, biegnie się do domu, myje stopy pod chłodną, a za chwilkę ciepłą wodą, ubiera ciepłe skarpety i delektuje pozytywną energią. Nogi robią się zaraz bardzo ciepłe. Na koniec to, co lubimy czyli kawa, kakao, herbata i można zaczynać dzień.
         Teraz jest pora porannych przymrozków, trawa oszroniona, zimno, jeszcze czasami ciemnawo. Jednak już od maja na trawie, raniutko, jest pięknie mieniąca się w słońcu rosa. Małe kropelki, które odbijają w sobie zieleń świeżej trawy i słońce. Są jak rozbita na milion części tęcza. Uwielbiam ten widok.





     Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że rano, gdy na trawie rosa, nie znajdzie się tych wszystkich potworów, które żądlą, bo one w takiej rosie giną. Wszystkie osowate, bąkowate i inne takie śpią jeszcze długo, więc śmiało można korzystać z trawy.  Latem widywałam pomrowiki - ślimaki, ale one mnie bawią, bo wyglądają komicznie. Te ich rogi... ;-)


Trawa z rana teraz sztywna niczym woźna w szkole, ale o niebo przyjemniejsza od owej woźnej ;-) Nieważne, bo chodzi o kontakt ciepłej stopy z zimnym i mokrym. Moje poranne piżama - party zaliczone :-)



        Zdjęcia poniżej robiłam biegając na boso wokół domu. I nie myślcie, że ja te zdjecia robiłam dokładnie i długo. To był ekspresssss, bo trawa zimnaaaaa ;-) Ale ładnie to jeszcze wygląda nad ranem. Na szczęście szybko słoneczko wychodzi, więc, gdy ja do pracy gonię na 8.00, po szronie nie ma śladu.









          Kochani, bardzo polecam rosoterapię, bo dobrze robi i na ciało i na umysł. To lepsze niż antybiotyki. Jutro też idę w trawę. Jak mi się uda, wyślę tej dobrej energii do każdego po troszku :-) Tymczasem ściskam serdecznie i pozdrawiam każdą bosą i okutą w skarpetkę stopę :-)

         P.S. Dziś po południu pośmigałam znów na moim niebieskim rumaku, niecałe 15 km, ale szczyt szczęcia mnie ogarnął po takiej leśnej przejażdżce, tym bardziej, że pogoda wymarzona. Pełne słońce, ptaki wśród drzew krzyczące coś do mnie czy do siebie...nie wiem, kaczek na stawach chyba ileś odmian, bo małe i duże, ładne jak z katalogu, znów łabędzie pływały parami, więcej niż ostatnio. Znaczy to, że mimo zapowiadanego oziębienia w przyszłym tygodniu, zima poszła, a wiosna się pcha w najlepsze :-)




sobota, 8 marca 2014

Niebieski rower...




   
   
   


      Nieważne, że skończony tylko w połowie, bo brakuje błotników, nóżki, którą połamałam na wyprawie bornholmskiej od ciężaru sakw, koszyka dużego, co to już upatrzony i czeka na nadmiar gotówki, no i najważniejszego czyli malowania widelca, który musiał pozostać do serwisowania w takim stanie, jak jest.
     Wczoraj jednak odebrałam rower z przeglądu generalnego, bo rozebranie go na milion części i złożenie, wymagało też "rozregulowania" przerzutek. Podziwiam męża za odwagę, bo okazało się, że jak chcę pomalować rower specjalną farbą, to musi zostać samiutka rama, no i zaczęło się.... UWAGA! Współczesny rower z wyższej półki, z przerzutkami z tyłu i z przodu, ma conajmniej milion części ;-) Dlatego, po pomalowaniu, jeszcze tego samego wieczoru musiałam z mężem złożyć rower, bo na drugi dzień to już byłaby loteria, co do czego i dlaczego zostało nam tyyyyle śrubek... ;-)
     Chłopaki z mojego ulubionego sklepu rowerowego, zrobili mega przegląd, ustawili wszystko, jak trzeba, wymienili przy okazji klamki, manetki i wszystkie linki z pancerzami, oczywiście na białe. Ja na miejscu kupiłam nowe siodełko, które dziś testowałam przez ponad 15 km, co okazało się rewelacyjnym doświadczeniem, bo przy okazji odkryłam kilka rzeczy. W poniedziałek przyszły zamówione białe opony, które po nocach mi się śniły. Jak się baba uprze, to szkoda gadać ;-) Ale zamówiłam, doszły i już na nich śmigam. Są świetne. Na poprzednich męczyłam się na drogach asfaltowych, te są genialne. Jeżdżę pół na pół - leśne szutry i asfalt, więc opony takie to strzał w dziesiątkę. Chodzi o bieżnik oczywiście.
      Co ja tam jeszcze chciałam..., aaa...dzwonek ładny. Już widziałam taki i kupię sobie, bo jednak się przydaje. W środę jadę po sakwę boczną na bagażnik. Zastanawiam się tylko czy granatowa czy czerwona?






   Dlaczego rower jest niebieski? Hmmm... Z dwóch powodów. Po pierwsze, gdy stanęłam przed regałem z farbami i oglądałam przez pół godziny te kolory, okazało się, że jedynym słusznym wyborem będzie właśnie ten kolor. Po drugie, kocham, kocham, kocham film z Laetitią Castą pt. "Niebieski rower" i to też poniekąd inspiracja, choć jej rower był tam jasnoniebieski. Ja chciałam ciemniejszy.
    Teraz tylko się zastanawiam nad koszykiem, bo są dwie wersje - jedna to biały wiklinowy, a druga wersja to naturalny kolor wikliny. Do tego dwie wyściółki koszyka, albo granatowa w białe kropki, albo czerwona w białe kropki. Albo czort wie, jaka... Dylematy baby ;-)
   



     Mijałam pięć stawów, co jeden to piękniejszy. Mnóstwo na nich różnego ptactwa. Ja wolę jednak ptaki śpiewające wśród drzew.


 
       
     Ciekawe czy to zakochana para. Nie znam się na tym, ale słyszałam, że łabędzie łączą w pary na całe życie. Piękne ptaki, widać to z bliska, zza traw, gdy można je obserwować w ich naturalnym środowisku.







    Za każdym razem, gdy jeżdżę po naszych lasach, odkrywam nowe miejsca. Dzisiejsza trasa to jakiś istny kosmos, bo nigdy piękniejszą nie jechałam po naszym terenie. Na zdjęciach akurat nie ma tego, co widziałam, bo nie jest tak, że jadę i co pięć minut zatrzymuję się, aby zrobić zdjęcie. Jadę z uśmiechem od ucha do ucha i delektuję się zmianami i cudami. Zostaje wszystko w mojej głowie. Czasami żałuję, że nie zatrzymałam się, bo później chcę komuś pokazać coś ciekawego, ale jest po fakcie. Zatrzymuję się tam, gdzie potrzebuję, np., żeby sobie poleżeć i policzyć chmury, poczytać książkę, coś zjeść, podumać.
     Dziś pogoda dopisała, słońce się uśmiechało, jak ja do całego świata. Najpiękniejszy Dzień Kobiet jaki pamiętam!

     Dziewczyny, życzę Wam w tym dniu zdrowia i spełnienia w życiu. I niczego więcej. To wystarczy. Ścikam mocno i serdecznie każdą z Was. Wysyłam uśmiech i energię prosto ze słonecznego lasu :-)