Obserwatorzy

piątek, 28 grudnia 2012

Święta, oby zawsze takie były...


Nie da się ukryć, że już po świętach, choć we mnie nadal ta atmosfera jest. Pewnie po Nowym Roku zniknie spokojnie. Zacznie się zwyczajowa życiowa gonitwa. Hmmm...tylko za czym my tak wszyscy gonimy? Może Wy moje drogie dziewczyny wiecie...
Póki co, choinka u mnie roziskrzona od rana do późnej nocy. Nie pozwalam gasić lampek choinkowych, no chyba, że faktycznie wszyscy wybywamy z domu;-) Pies nie da sobie rady w razie zwarcia instalacji elektrycznej;-)





Tegoroczne święta były cudne. Napisałam, oby zawsze takie były. Jakie? Spokojne, bo zaplanowane, takie jakieś miłe:-) Ze wszystkim spokojnie zdążyłam, bez pośpiechu, bez nerwów, które często towarzyszą w świąteczne dni i psują nastrój. Baaa...potrafią być najgorszymi dniami w roku, bo przecież nie wszyscy kochają Boże Narodzenie. A wiadomo, ile roboty przed i w trakcie świąt. I choć ja mogłabym znaleźć kilka powodów, żeby "pomarudzić", to nie szukałam, bo czekałam na te święta calutki, okrąglutki rok:-)
Najcudowniej spędzony czas z dziećmi i mężem. Cała czwórka czynnie brała udział w przygotowaniach, choć muszę przyznać, że u mnie w domu jest wyjątkowo skromna i prosta wieczerza wigilijna. Wyniosłam to z rodzinnego, a jakże...góralskiego domu. Dzięki Mamo i Tato i cała rodzinko do któregoś pokolenia wstecz. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek się przejadła w święta. I nie jest tak, że na moim stole bida, aż piszczy i nie ma nic poza białym opłatkiem. Jest pysznie, prosto i naprawdę tyle, ile potrzeba. Nigdy nie jemy tego wszystkiego przez tydzień, bo uważam osobiście, że to chore jest i delikatnie mówiąc, niezdrowe i tyle;-)

Uwielbiam święta, ale  czasem tak mi przykro, że rodzice i rodzeństwo jest tak daleko. Ja tu, oni tam. Niby tylko 300 km, ale jednak troszkę daleko. Nie zawsze mogę być z nimi. 
Tego roku mój mąż jakimś cudem (kurcze nie wiem, jakim, ale jakimś) miał wolne święta. Cały rok przeżywałam, że będzie miał służbę w Boże Narodzenie, a tu niespodzianka i to przez samymi świętami:-) Nie miał służby i mógł być z nami cały czas. Dziewczyny były wniebowzięte! Ja zresztą też. Niestety nie dał się wciągnąć w pieczenie pierników i ciastek, ale przecież on się w żadne gotowanie nie daje wciągnąć, nad czym zawsze ubolewam, bo facet w kuchni to MEGA SEXI widok. I mówię mu to tak często, jak się da. Nic to nie daje. Albo nie mam daru przekonywania, albo mój mąż to leń, albo wydziwia coś. Nie no, bo się obrazi jeszcze. To bardzo pracowity, ale to bardzo, bardzo pracowity facet. Tylko do kuchni wkracza ostatecznie raz w miesiącu;-)

Na szczęście ma trzy kobitki w domu, które mu to darują. Zresztą, moim celem jest nauczyć moje dziewczyny gotować, piec i czerpać z tego nieukrywaną radość. Chciałabym, żeby kuchnia kojarzyła się im z miejscem czarodziejskim, w którym można czuć się dobrze, miło, w którym będą mogły wykorzystywać magię do tworzenia czegoś, co będzie cieszyło je same i nie tylko je. Bardzo się cieszę, że zawsze chętnie pomagają, że chcą same coś wymyślić. Jednak najważniejsze jest to, że widzą na żywo, że i mnie sprawia to obcowanie z garami radochę, uspokaja, odpręża. 

Poniżej załączyłam namiastkę naszych babskich czarów. Nie wiem, czy jest coś piękniejszego niż frajda w oczach dzieci, kiedy mama pozwala oprószyć mąką całą kuchnię i pół salonu;-)

Ciasteczka poniżej są tak proste i tak pyszne, że dziecko zrobi i je zje z prędkością błyskawicy;-)
Jutro postaram się dopisać przepis, zwłaszcza, że jest on w kilku wersjach.




            Ta partia, po upieczeniu powędrowała jako prezent.






           Postanowiliśmy, że nie będzie w domu sauny, bo pogoda na zewnątrz przypominała raczej przedwiośnie, aniżeli zimę i nie rozpalaliśmy w kozie. W zamian za to, przez cały dzień tliły się świece po paterą. Świece są elektryczne, kupione w JYSK za 10 zł. Wyglądają genialnie, bo całe na zewnątrz i w środku są woskowe, jak normalne świece. Na samym dnie jest malutka żaróweczka, która daje światło identyczne z zapalonymi prawdziwymi świecami, np. tymi moimi wielkimi z IKEA, które stoją na białej, wielkiej komodzie pod telewizorem. W tych prawdziwych nie widać płomienia ognia, bo są wytopione do środka i mimo, że je kilka razy podcinałam (ten "kołnieżyk" u góry) to i tak się zachowują jest w ten sam sposób czyli topi się pięknie środek. Te wielkie, grube świece tak mają. W każdym razie, te elektryczne świece (na baterie) wyglądają tak samo i to jest właśnie takie genialne w nich.  Zatem na paterę powędrowały owe świece, małe szyszki, duża z Francji i gotowe. Strasznie lubię tą wielką szyszkę. Przywiozłam ją z podroży poślubnej, a skubnęłam spod posesji Sophie Loren. Sosny może są jej, ale spadające wokół szyszki były moje;-)






            Produkcja pierniczków ruszyła. Nie pieczemy ich na ogół wcześniej, bo za szybko by zmiękły i zniknęły do świąt. A tak, miękną sobie spokojnie od świąt i codziennie znikają do Sylwestra. Bunkrujemy je w metalowych puszkach, ale i tak znikają. Nie wiem, dlaczego...

Oleńka w akcji:-)










Marta też produkuje, ale już ciasteczka.







          Co roku mamy prawdziwą choinkę z pobliskiej plantacji, a jak się uda, to kupujemy taką choinkę do posadzenia. Tylko raz się biedula nie przyjęła, ale standardzik...po wyjęciu z donicy podziwialiśmy urąbany siekierą pieniek, wsadzony tak poprostu w donicę z ziemią. Tamta nie była z pobliskiej plantacji i pewnie tę zdradę przypłaciliśmy zmarnowanym drzewkiem;-) W tym roku jest choinka prawdziwa, oczywiście z plantacji za 35 zł. Szturbak, jakich mało, ale i tak uznaliśmy, że jest cudna, bo taka wiejska, taka nasza. Zawsze wypatrzymy najbiedniejszą choinkę. Jakąś chudzinę. Nie mamy jednak ciśnienia na choinkę szerszą niż wyższą. Nie musi być najpiękniejsza i tym samym najdroższa. Najczęściej wygląda to tak, że zajeżdżamy na miejsce, oglądamy 10 minut i już. Kupujemy jakąś sierotkę. To ma być symboliczne drzewko przystrojone w symboliczne ozdoby. Dziewczyny, a jak u Was z choineczkami jest?


    


Sianko kupiłam od dzieci, które krążyły i zbierały na jakieś przyrządy rehabilitacyjne do swojej szkoły. Normalnie, legalnie, z puszeczką, siankiem, identyfikatorami biegały po Galerii Piastów. Koło domu pełno siana, ale dzieciom lepiej dać szczytny cel, prawda?


 


O właśnie, to są te świece wielkie. Akurat tutaj płoną sobie ogienkiem, bo im obcięłam te "kołnieżyki". Ja nie wiem, kiedy je wypalę do końca. Mają już swoje latka, a końca nie widać. Dosyć często je zapalam, ale powoli znikają.




A tu już szykowałyśmy z dziewczynami stół do kolacji. Prosto, skromnie i wreszcie tylko we czwórkę. Pewnie tylko raz jedyny, choć mam nadzieję, że tak będzie często. Zmęczyły mnie potwornie wigilie z dwudziestką piątką ludzi (rodzina męża). Zresztą i jego zmęczyły... Z tego miejsca pragnę przeprosić teściową, teścia, babcię, dziadka, wujków, ciocie, kuzynostwo i resztę rodziny męża;-) Upsss! No dobra, przyznam się. Po naszej kolacji, pojechaliśmy podzielić się opłatkiem i popatrzeć na jedzenie do zebranej przy jednym stole rodziny :-)





Uwielbiam ten kompot z suszu, a Wy?






 



  Bardzo bym chciała, żeby kolejny rok był dla mojej i dla Waszych rodzin szczęśliwym czasem, żeby było zdrowie, siła do wszystkiego. Nie pragnę niczego więcej, aniżeli zdrowia i tego, aby nas było więcej, nie mniej. Niech nikogo nie zabraknie. Niech czas spędzany z bliskimi będzie wartościowy, pełny i prawdziwy.
Ściskam Was bardzo mocno, ciepło i życzę wszelkiej pomyślności:-)
     Jak jutro znajdę chwilkę, to wrzucę przepis na pierniczki i ciasteczka. Jadę z rana na giełdę staroci. Mam nadzieję, że ferajna jutro szybko wstanie, żebym mogła im zaserwować śniadanie i się ulotnić.  Buziaki! Jak coś upoluję na giełdzie, to pokażę;-)




środa, 7 listopada 2012

Do zakochania jeden krok...



        No właśnie, tym razem poczłapałam na dział oświetlenia, a męża zostawiłam na "śrubkach". Idę sobie, patrzę, a tu na mnie lampa spogląda. Cudna wielka lampa patrzyła właśnie na mnie. Stała sobie na podłodze i gapiła się, dacie wiarę? Miała na dodatek przyczepioną etykietkę "przecena" i wołała "kup mnie!". Macie tak czasem? Wzięłam ją do ręki. Ciężka, z ceramiczną nogą, w ślicznym niebieskim odcieniu, z brązowym abażurem. Pozostało mi tylko zadzwonić do męża. Już wiedział, co się święci, jak poprosiłam, żeby szybko przybiegł do mnie na dział z oświetleniem. Uznał, że jest faktycznie piękna i super przeceniona, ale po co mi 150-ta lampa? Prosiłam, robiłam smutną minkę i nic. Niewzruszony, choć faktycznie, wiedziałam, że trochę przeginam, bo jak się uprę na coś albo sobie coś ubzduram, to koniec, jak małe dziecko. Powiedzcie, że też tak macie, błagam!  Koniec był taki, że strzeliłam focha, powiedziałam, że jak nie to nie. Pojechaliśmy do domu. 
         Oczywiście na drugi dzień nie dawało mi to spokoju, ale wiedziałam, że i tak jej już nie ma sklepie, bo pewnie ktoś ją już kupił. Minął cały dzień, a za mną mimo wszystko chodziła myśl o lampie. Wieczorem dzwoni jednak mój teść i mówi, że jest w Lubinie w Tesco na zakupach i pyta, czy coś potrzebuje, bo może mi kupić. No i lampka w mojej głowie się zapaliła, dosłownie i w przenośni;-) Mówię do niego tak: "Z Tesco to ja nic nie potrzebuję, ale gdybyś był obok w Obi, kup mi lampę, bo jest przeceniona". Mój teść kocha przeceny wszelkiego rodzaju, kocha śrubki, jak mój mąż, więc dwa razy go prosić nie musiałam. Modliłam się tylko, żeby ta lampa tam była. Ile się natłumaczyłam, jak ona wygląda...to wiem tylko ja. Wytłumaczcie daltoniście kolor niebieski i brązowy! On nie widzi kolorów! Masakra jakaś. Nigdy mi to nie przeszkadzało, że on jest daltonistą przez duże D, ale tym razem miałam ochotę udusić człowieka;-) Nie no, żartuję. Kochany tatuś kupił i dowiózł całą (czytaj: niepotłuczoną) lampę prosto do domu. Mój mąż śmiał się straszliwie. Też jest kochany. Oboje wiemy, że i tak tę lampę bym miała. Tyle lat małżeństwa zrobiło swoje;-) 








            Najfajniejsze w tej lampie jest to, że można ją ściemniać i rozjaśniać, jak się chce. Ma takie pokrętło. Jak chcę mieć ciepły odcień światła, to ściemniam, a jak ma być jasno, jak w markecie, to heja...na całego;-)




          Przekładałam już brązowy abażur na tę stojącą lampę wysoką i wygląda super. Stąd pomysł z tymi dwoma abażurami w kolorze brązowym z Ikei. Jak myślicie? Wtedy wyglądałoby może lepiej? Czy zostawić, jak jest? Te stojące lampy kupiłam 3 lata temu za 20 zł w Castoramie, więc chyba zasłużyły na zmianę "ubranka"?




             Robiąc zdjęcia, znalazłam szczątkowe ilości ciasta. Pozdrawiam ciocię Stasię, która upiekła to pyszne ciacho i obdarowała mnie. Muszę wysępić przepis, bo ciasto jest przepyszne. Jak tylko uda mi się wyciągnąć z cioci ten sekret, to podzielę się z Wami:-)


            Idzie zima, szara, bura, ciemna. A jak ciemno na zewnątrz, to trzeba uzupełniać niedobór światła, jak się da. Ja już zaczęłam szaleć z wszelkiego rodzaju lampionami i świecami. Do tego lampki i lampy. Dam radę, przetrwam zimę z uśmiechem i bez depresji;-)



          Przez 3 lata kredens kupiony za 100 zł stał w kuchni. Mąż go odnowił, zdarł ze trzy warstwy farby. Był typowo użytkowym meblem. Był niczym studnia bez dna. Mieścił wszystko, co się do niego wrzuciło. Jednak ciągle mnie drażnił w kuchni. Coś mi tam nie pasował. Aż ostatnio stało się, kredens uciekł z kuchni do salonu. Najpierw w myślach, a potem dosłownie. Mój mąż wzniósł oczy do nieba, jak go poprosiłam o przeniesienie kredensu. On jest tak ciężki (kredens oczywiście), że brak słów i tchu, kiedy się go przesuwa, bo o podniesieniu we dwoje nie ma mowy. Trzy lata zmarnowane. Stał w kuchni i drażnił, a teraz w salonie rozjaśniał, żyje sobie innym życiem. I pewnie mu lżej, bo nie tylko użytkowym meblem jest, ale także reprezentatywnym troszkę. Teraz go uwielbiam.                





           Ulubione ramki i najlepsze świece na świecie. Już od wielu lat kupuję świece w Ikei i są niezawodne, niezastąpione. Naprawdę warto tam kupować. Już się pomału kończą, trzeba się wybrać po kolejną paczkę. A no właśnie...wczoraj w radiu mówili, że we Wrocławiu budują największą w Polsce Ikeę, trzykondygnacyjną i jakąś mega proekologiczną. Do tej pory wystarczyła mi ta, która tam była, ale w sumie fajnie. Otwarcie na wiosnę 2013 roku. Oj, będzie się tam działo. Nie jestem fanatyczką, choć muszę przyznać, że mają tam wiele fajnych i praktycznych rzeczy. Samo oglądanie ekspozycji sprawia radość, no i słynne katalogi... Mam sporą kolekcję:-)





          A po drugiej stronie salonu też małe zmiany, bo zniknęła wisząca szafeczka, która póki co stoi w sypialni i czeka na zmiłowanie. Jakoś ciężko mi tam wyglądała. W zamian za to zagościły na tym kawałku ściany zdjęcia, choć to chwilowa sprawa, bo zdjęć mam pięć sztuk, a ramkę białą jedną. Planuję dokupić resztę ramek, włożyć zdjęcia i powiesić kolekcję właśnie w tym miejscu. Może zrobię misz-masz z czarno-białych ramek...Zobaczę jeszcze. Macie jakieś pomysły? Wiem, że macie:-)


 
         Poniżej zdjęcie mojej Mamy i mnie. Miałam jakieś 4 latka, rozbiłam sobie paskudnie głowę, było pogotowie, szycie, łzy. Na koniec buziak na otarcie łez. Mama miała jakieś 30 lat. Była taka ładniutka. Śmiejemy się dziś z tych fryzur, skórzanych kurtek. Takie czasy były. Uwielbiam to zdjęcie:-)


           Zdrowiej mi Mamusiu, bo jesteś mi potrzebna. Nawet na odległość tych 300 km, które nas dzielą od 13 lat. Całuję, ściskam i kocham nad życie:-) Niech Anioły nad Tobą czuwają, a ja będę się nadal modlić i wierzyć w to, że wyzdrowiejesz.







           Podziwiam każdego, kto dobrnął do tego miejsca;-) Dawno mnie nie było, więc pozwoliłam sobie na napisanie długiego posta. Pozdrawiam Was mocno, najmocniej, jak potrafię, ściskam i ślę buziole ogromniole. Następnym razem pokażę i opowiem o przedpokoju, potem o kuchni, potem o czymś jeszcze, choć nie wiem, w jakiej kolejności;-)


niedziela, 4 listopada 2012

Koniec marudzenia!

           

                  Tak, tak...koniec z wymówkami, że siły brak, że praca i praca, że choroba, że nie wiem, co tam jeszcze...








          Dłużej już nie można tkwić w zawieszeniu. Trzeba znów wrócić, żeby nie zwariować;-) Hmmm...dwa miesiące nieobecności, a tyle się wydarzyło, zarówno u mnie, jak i u Was moje kochane istoty.
W życiu rewolucje, w domu rewolucje, w pracy zawodowej, a jakże...rewolucje. W telegraficznym skrócie nie da się niestety opisać wszystkiego, dlatego nawet nie będę próbować. Zanudziłabym siebie i Was wszystkich;-)  Postanowiłam, że nie będę się cofać. Najlepiej pójść do przodu, z miejsca. Wiadomym jest, że lepiej spojrzeć w przyszłość, ewentualnie przeanalizować dzień, który minął, no może....dwa dni;-) 
Lubię sobie usiąść, pomyśleć, jak minął dzień, co fajnego się zdarzyło, co zrobiłam z tym, co mi podarował...

         Jako, że kilka osób nieustannie pytało, dlaczego mnie nie ma tak długo, uznałam, że trzeba wrócić. Pozdrawiam z tego miejsca szczególnie trzy Anie, w tym moją upierdliwie kochaną kuzynkę, która poleciała, jak zwykle do Chin i powinna szybko wracać, bo coś mi się zdaje, że jej się pomału skośne oczy robią i cera jakaś taka żółta... Miała tym razem złe przeczucia, co do podróży, ale jestem pewna, że wszystko będzie dobrze, wróci, zadzwoni, opowie, jak było. 
    




















         Dziś dzień pod znakiem białego kremu czekoladowego na bazie chałwy, białej czekolady i migdałów. Pychota, choć troszkę niezdrowa;-) Jak uporam się z tym słoikiem, załatwię jutro wizytę u ortodontki, wrócę cała i zdrowa (wszak jadę 100 km), napracuję się przy poniedziałku z moimi przedszkolakami, obiecuję, że napiszę o tym i o tamtym... Zakochałam się w czymś, co mi spokoju nie dawało przez dwa dni. Zrobię zdjęcia, napiszę, co i jak. Póki co, jestem w tym cudownym stanie zakochania. Chodzę nakręcona, jak szalona, niemal motyle w brzuchu mam w środku jesieni. No coż, taka moja natura. Niewiele mi do szczęścia nie trzeba:-) Ale o tym w następnym poście. Tymczasem, pozdrawiam, ściskam i zabieram się za opróżnianie słoika. Wiem, wiem...godzina nie za bardzo na takie słodkości, ale co tam. Raz się żyje;-) 



















niedziela, 26 sierpnia 2012

Wysoka Kopa i wyróżnienie...


  
       Tak, jak obiecałam, krótka relacja z kolejnej wspinaczki. Tym razem Góry Izerskie i ich najwyższy szczyt - Wysoka Kopa 1126 m.n.p.m. 
        Zawsze myślałam, że Góry Izerskie to takie "górki", niepozorne i łagodne. Ależ się myliłam! Nie dość, że są przepiękne i nie takie znów małe, to na dodatek tak cudnie zróżnicowane, że można się zmęczyć i zobaczyć prawdziwe cuda natury. Szkoda, że nie byłam w stanie uwiecznić dwóch przepięknych żmij, które opalały się na szlaku;-) Ale tak serio...o inne cuda mi chodzi:-)
       Na wycieczkę zaprosiliśmy Sylwię i Adasia, naszych przyjaciół. To niesamowicie fajni ludzie, a nawet powiem, że wyjątkowi. Za rok zamierzają powiedzieć sobie TAK i mam nadzieję, że dożyję do tej chwili;-) 
Spędzają z nami sporo czasu. Bywa, że kilka dni i nocy (pod rząd) gramy w Rummikub lub karty. I nie mamy, ani siebie, ani tego grania dość. Mają nawet swoje łóżko i pościel, o czym świadczy moje pytanie ostatnio: krzyczę z pokoju dziewczynek do Adasia i Sylwii: "Czy w waszym łóżku jest taka biała cienka zapasowa kołdra, bo Marta chce z niej zbudować domek?". Na co Adaś odpowiada: " Nie, w naszym łóżku jest tylko nasza pościel!" Uśmialiśmy się wszyscy. No cóż, nasz pokoik gościnny opanowany, ale cieszę się, że mam takich przyjaciół.
       Wyprawa była bardzo udana, czego dowodem jest ponad 300 zdjęć. Nie wiem, kto wymyślił aparat fotograficzny, ale chętnie podziękowałabym temu geniuszowi. Hmm...zdaje się, że ten ktoś już nie żyje... No tak, ale my żyjemy, możemy chodzić po górach i nie tylko, no i uwieczniać każdą chwilę.




      Po drodze na Wysoką Kopę, jeśli tylko wędruje się czerwonym szlakiem ze szklarskiej Poręby, wchodzi się na szczyt o nazwie Wysoki Kamień ( 1058 m.n.p.m.), gdzie stoi małe, ale piękne schronisko. Nie ma w nim, ani wody, ani prądu. W zamian za to można się napić i zjeść coś pysznego, odpocząć, pogawędzić z właścicielami (przesympatyczni ludzie). Widoki ze schroniska są wspaniałe, więc warto tam wejść.






        Pogoda była przepiękna. Coś nie pamiętam nawet chmurki jednej. Lekki wietrzyk tylko, ale to dobrze, bo na dole upał 36 stopni Celsjusza w cieniu.
Muszę przyznać, że nie pamiętam, kiedy objadłam się tak jagodami, jak na tym czerwonym szlaku. Moja młodsza córka miała buzię i ręce granatowe. Zjadła najwięcej z nas tych jagód i śmiało można stwierdzić, że to przez nią szliśmy tak długo, o wiele za długo;-)






       Po odpoczynku na Wysokim Kamieniu przyszła pora na dalszą wędrówkę. Szlak wiodący z Wysokiego Kamienia na Wysoką Kopę jest piękny i urozmaicony tyloma formacjami skalnymi, że nie wiadomo, jak tu przejść w miarę szybko i obojętnie obok. Ogromne głazy rozrzucone są po górach, jak klocki rozrzucone przez dziecko. Robiliśmy sobie postoje właśnie w takich miejscach.
       Razem z Adasiem postanowiliśmy, że wejdziemy na jeden z największych głazów. Moja Martusia uparła się, że wejdzie z nami. Pozwoliłam, bo wiedziałam, że dla niej to przeżycie. Wchodziła z nami tylko do pewnego momentu. Wróciła do męża na dół. Z całej naszej ekipy wycieczkowej tylko ja i Adaś wiemy, że warto wejść na tą skałę. Ze szczytu jest piękny widok na Karkonosze i Góry Kaczawskie. Widać też, jak na dłoni nieczynną już, a najwyżej położoną w Polsce kopalnię kwarcu i pirytu "Stanisław". Najwyżej położony kamieniołom w Polsce - znajduje się bowiem na wysokości ok. 1050m n.p.m. - zwany jest czasem "kopalnią w chmurach" ponieważ przez znaczną część roku wyrobisko spowijają gęste mgły. Zakład wydobywczy położony jest na górze Biały Kamień (Izerskie Garby), która miała przed eksploatacją wysokość 1088m n.p.m. Eksploatacja właściwie zamieniła wierzchołek w dziurę. Wydobywano tam kwarc niespotykanej ponoć czystości. Bardzo łatwo tu znaleźć "skarby" Gór Izerskich: kryształy górskie oraz ametysty i inne atrakcyjne dla kolekcjonerów minerały. Pochodziliśmy po jej terenie, choć nie wolno. Dopiero potem zobaczyliśmy, że miły pan z ochrony z jeszcze milszym psem, zbiera obok szlaku i kopalni jagody. Dosłownie miał przyrząd do zbierania jagód, wiaderko i uśmiech od ucha do ucha na twarzy. 
Z górą Biały Kamień wiąże się legenda o rzekomo ukrytym tutaj złotym posążku boga Bieżuńczan / Bieśniczan - Flinsa. Nikomu jak dotąd nie udało się owego skarbu odnaleźć (lub nie ogłosił tego światu) jednak prawdą jest, że góra kryje wiele skarbów.
       Na wschód od kamieniołomu znajduje się grupa skał pod nazwą "Zwalisko" - Wieczorny Zamek, Skarbek i Skalna Brama, z którymi wiążą się liczne legendy i tajemnice. Zrobiliśmy tam sobie jeden z postojów. Zastanawiał mnie ten Flins, więc poczytałam i okazało się, że posążek był ze złota i przedstawiał mężczyznę lub szkielet odziany w zwiewną szatę. Wieczornym Zamkiem interesowali się również Walończycy - poszukiwacze drogich kamieni. Według podań w Noc Świętojańską nad skałami pojawia się czerwona łuna. Wówczas czym prędzej trzeba się tam udać, aby w rozpadlinie skalnej znaleźć marmurowe drzwi i krucyfiks. Klęcząc należy odmówić po pięć razy "Ojcze Nasz", "Zdrowaś Mario" oraz "Wierzę w Boga". Kto będzie miał czyste serce odnajdzie klucz do drzwi i skarby. Wydaje się, że w legendach tych tkwi ziarenko prawdy, a skarbem Zwaliska jest wydobywany w kopalni kwarc... Inne opowieści mówią o mniej przyjemnych sprawach - np. makabrycznym karle zwodzącym turystów, wozie pełnym ludzi bez głów i innych mrożących krew w żyłach historiach. Zjedliśmy, co mieliśmy pysznego w plecakach i...poszliśmy dalej. 


 


Schodzimy tutaj już na dół, bo reszta zaczęła się nudzić;-)



       Co jest najzabawniejsze dla zdobywców Korony Gór Polski, którzy akurat chcą zdobyć Wysoką Kopę? 
       A no właśnie taki śmieszny fakt, że trzeba wiedzieć, gdzie zboczyć z czerwonego szlaku, tzn. odbić w lewo, by dalej kilkaset metrów w górę iść po znakach zostawionych na dziko przez poprzednich zdobywców. Ja nie wiem, jak byśmy znaleźli tą pierwszą strzałkę, gdyby trawa rosła bujniej;-) Wyczytałam wcześniej w internecie, że taką strzałkę ktoś kiedyś pozostawił i szukaliśmy jej wszyscy. Bez tego nie ma szans na dotarcie na szczyt. Żaden szlak nie wiedzie na Wysoką Kopę. Trzeba ją odnaleźć samemu. Ciągle mnie coś zastanawia...jeden kamień i lekkie gałęzie, a podobno ta strzałka jest tam od dawna. Jak to możliwe, że wiatrzysko, śnieg i deszcz jej nie rusza?
        Ja nie wiem, ale na szczęście kolejnych kilka strzałek to już strzały, świetnie widoczne, grube, mocne, choć też tylko ułożone na drodze.



       Tadaaaammm! Mój mąż opala się na szczycie. Ja wiedziałam z opisów, jak ma ten szczyt wyglądać, ale cała reszta była zaskoczona. Każdy, kto tam dotrze musi wnieść i położyć kamień na kopcu, który dzięki temu powstaje od lat. . Taka tradycja, więc i my wnieśliśmy. Każdy w miarę swoich możliwości. Moje młodsze dziecię wniosło mały kawałek kwarcu z kopalni, natomiast starsze dziecię wniosło już pokaźny kamień.
       Na samym szczycie jest tak niesamowicie cicho i pięknie, że dech zapiera. Wszędzie rosną jagodowe krzaczki. Jest płasko, więc można dosłownie zrobić piknik albo obóz założyć, gdyby to tylko było dozwolone. Przed nami weszła na szczyt para z Wałbrzycha, ale jak już poszli, zostaliśmy sami. Wszyscy leżeliśmy przez godzinę, słuchaliśmy ciszy gór. Wszyscy odnieśliśmy wrażenie, że jak się tam jest, to jest takie uczucie, że istnieje tylko tu i teraz, że jest się gdzieś poza wszystkim, że nie ma zmartwień, a jak są to zostały gdzieś na dole, daleko. Ze szczytu widać tylko niebo. Praktycznie żadnego turysty. Tylko My, góry i niebo. Naprawdę.


Moje wyciągnięte nogi...


Ekipa w pełnym składzie (dzięki funkcji samowyzwalacza) i kolejny szczyt zdobyty:-)

       Polecam każdemu Góry Izerskie i zapraszam w nie serdecznie. Są piękne i wyjątkowe. Mnóstwo w nich jaskiń i ciekawych miejsc. Widoki zapierają dech w piersi, zapomina się o kłopotach, szybko ładuje się akumulatory;-)
       Wszystkim życzę też miłej i słonecznej niedzieli. U mnie pada, ale to może i dobrze, bo czas zacząć pisać pracę... Najważniejsze, żeby tylko zacząć i dalej jakoś pójdzie. Mam nadzieję;-) 
Ściskam Was mocno! 


       Chciałam tylko szybko oznajmić, że dostałam milutkie wyróżnienie od Pati.
Bardzo dziękuję. Jest to moje kolejne wyróżnienie blogowe i cieszy ogromnie :) Zgodnie z zasadą przekazuję je dalej dla 5 następujących blogerek, które mają poniżej 200 obserwatorów.

Wyróżnienie dla:

http://bellaiblizniaki.blogspot.com/
http://podstaromilosniarskimniebem.blogspot.com/
http://naszewiejskiezacisze.blogspot.com/
http://domzsercem.blogspot.com/
http://dompodkasztanami.blogspot.com/

Pozdrawiam i gratuluję:-)





Buziaki:-)