Obserwatorzy

wtorek, 28 lutego 2012

Rewolucja w kąciku telewizyjnym

Moje ukochane kwiaty dla Was dziewczyny! Za to wszystko, co robicie:-)
   




          Dziewczyny moje kochane, nie mogłam już dłużej bez Was żyć. Postanowiłam wrócić do naszego wspólnego blogowego świata. Nie było mnie miesiąc. Musiałam wszystko poukładać i objąć rozumem to, co się dzieje. Nadal nie pojmuję tego do końca, ale wiem, że muszę wrócić do normalnego dnia i nocy.
Bardzo dziękuję za pomoc, wsparcie, dobre i wielkie serducho oraz uśmiech  - mojemu mężowi Maćkowi, moim przyjaciołom Sylwii i Adasiowi, a także Ani z "Mój dom-moja przystań" i Marcie z "Wiadomości z pracowni decoupage". Dziewczyny jesteście wspaniałe, bo dzięki Wam chce się chcieć. Jesteście przykładem ludzi, dzięki którym łzy szczęścia lecą po policzkach. Zresztą wszystkie bloggerki są kochanymi istotami, choć gdzieś daleko, to jednak takie bliskie. Bardzo Wam wszystkim dziękuję.

           U mnie wiele się wydarzyło przez ten miesiąc. Oprócz smutnych wiadomości, były i takie, które powinny cieszyć, jak np. obroniona praca dyplomowa na studiach podyplomowych (oczywiście na 5) ;-), ale też zwykłe rzeczy, jak udane zakupy na targu staroci, powodzenia szkolne i sportowe moich córeczek, a także całe mnóstwo, naprawdę całe mnóstwo maleńkich radości. Gdyby nie dzieci, mąż, przyjaciele i Wy, chyba oszalałabym z bólu i żalu. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że dzieci to nieprawdopodobne szczęście. One mają tak czyste i mądre umysły, że widzą więcej niż my. Potrafią pokazać nam świat i codzienność z zupełnie innej perspektywy.


Wreszcie się robi przytulnie w tym moim kącie;-)
     


          W domu, jak to w domu...ciągle jakieś remonty, a właściwie urządzanie kolejnych pomieszczeń, bo jeszcze trochę zostało do zrobienia. Zabraliśmy się z mężem pomału za drugą łazienkę, potem dokończymy pokoik gościnny, bo nasi goście póki co śpią na narożniku w salonie albo odstępujemy im naszą sypialnię. Nie jest źle, ale w zamiarze był pokój typowo gościnny i będzie już wkrótce. Najpiękniejsze jest to, że mój mąż nareszcie ukończył wielką murowaną komodę w kącie telewizyjnym. Była ona bardzo potrzebna. Ciągle planowaliśmy, że kupimy tam dwie komody albo jedną wielką. Jednak to planowanie trwało dwa lata... Nieźle, prawda? Jak już widzieliśmy coś fajnego, to cena z kosmosu, a jak coś niedrogiego było, to jakieś takie nijakie, bez "ikry" i polotu. Nie, żebym lubiła tylko drogie rzeczy, wręcz przeciwnie. Ale wszystkiemu brakowało jakiegoś, no wiecie...tego czegoś. No i pewnego razu odkryliśmy, że w garażu są drzwiczki robione przez stolarza dla moich teściów, jakieś 20 lat temu. Przeleżały najpierw w Legnicy, w naszym mieszkanku, w tapczanie dokładnie. Teście zamówili je, bo mieli wymienić wszystkie w kuchennym meblach, ale okazało się, że kupili dom, więc drzwiczki leżały sobie nadal. Kiedy my się wybudowaliśmy i opuściliśmy Legnicę, drewniane drzwiczki wyprowadziły się z nami. Jakoś nikt ich nie chciał i nawet teściowie nie za bardzo się do nich przyznawali. Leżały zatem w garażu u nas, w najróżniejszych pozycjach i warunkach klimatycznych przez ponad dwa lata. Niesamowite, że nic im się nie stało, bo nadal są jak nowe, nigdzie się nie wypaczyły. Dobre drewno i dobry stolarz:-)





A to są właśnie te drzwiczki na surowo. Przetrwały tak ponad 20 lat.
   




            Moja "złota rączka" - mąż ma się rozumieć, wymurował nam piękną i super tanią komodę z suporeksu, położył gładź i jak sama nazwa wskazuje...wygładził, pomalował. Ja pomalowałam dwa razy białą farbą drzwiczki, zawiozłam do zaprzyjaźnionego pana szklarza, który nam za śmieszne pieniądze wstawił szyby do nich. Kupiłam w między czasie uchwyty. Wszędzie mam takie same, więc i tu wpasowały się doskonale. Były tanie, jak barszcz;-) Komoda nasza była gotowa. Stała w sumie od świąt, ale wówczas była taka surowa i na szybko drzwiczki przykręcone miała, bo chciałam się pozbyć rozgardiaszu w salonie i ubrać wreszcie choinkę. Teraz miałam czas, żeby ją "dopieścić" po swojemu. Kupiłam już materiał, który pójdzie za szybki, ale muszę go obszyć. Może uda mi się w przyszłym tygodniu.



Uwielbiam cienie, jakie dają moje kamieniczki.


           Powiem Wam, że cała moja rodzinka uwielbia komodę. W jednej szafce mamy gry planszowe (ogroooom gier), w jednej dokumenty rodzinne i całą dokumentację związaną z domem i garażami, w kolejnej mój mąż ma królestwo w postaci XBOX-a, jakichś filmów, gier i innych męskich pocieszajek;-) (pilotów, sterów i sama nie wiem, czego jeszcze), ale za to szafka, która przytula się do ściany i jest w środku najchłodniejsza, mieści moje ulubione wina i likiery oraz najróżniejsze kieliszki. Uwielbiam gości, pyszne jedzenie i granie w karty do rana z przyjaciółmi. Do tego wszystkiego lubię się napić dobrego wina. Ostatnio, zaczęłam mieć w ogóle bzika na punkcie win. To chyba przez to uwielbienie do kuchni francuskiej;-) Byłam całe moje dorosłe życie totalną abstynentką. Nigdy nic nie piłam. Na dodatek, zawsze słyszałam, że po winie boli głowa i inne cuda się dzieją. Szkoda, że tak długo musiałam czekać na wiadomość, że to nieprawda.
           Mój mąż się ze mnie teraz śmieje. Mówi, żebym napisała koniecznie, że w komodzie dwie szafki są wolne i że mamy tam sejf z ogromną ilością pieniędzy i biżuterii po babci z Ameryki. Wariat jeden. Nie mamy żadnego sejfu, dom jest na kredyt (15 lat), babcia mieszka - jedna w górach, a druga niedaleko naszego domu:-)
   
           Wiem, że zanudziłam Was na maksa, ale po takim czasie musiałam się Wam moje drogie wygadać (wypisać). I strasznie się z tego cieszę. Dziękuję Wam, że jesteście. Ściskam mocno i ślę buziaki:-)