Obserwatorzy

poniedziałek, 28 listopada 2011

Metamorfoza czarnej paskudy...

Stolik dostałam od wujka, który z kolei dostał go od jakiegoś kolegi. Wędrował, podejrzewam ten stoliczek od długiego czasu po ludziach. Nikomu nie pasował, każdego denerwował. Jak go zobaczyłam, polubiłam od razu. Jednak wiedziałam, że potrzebna będzie "kosmetyka". Nie dość, że czarna paskuda, to porządnie obdarta była i noga jedna ciągle wypadała. Stolik stał krzywo i taka sierotka z niego była. Mąż nogę mu naprawił, oczywiście przy moim usilnym gderaniu;-) Stolik stał już prosto i pewnie. No, ale czarna paskuda strasznie mi w kącie nadawała ponurości. Okno od podłogi do sufitu niemal, salon cały słoneczny, a ten kąt za narożnikiem taki jakiś ciemny. Mimo to, stoliczek stał tak półtora roku...czasu nie było ciągle. ja tylko ścierałam z niego co drugi dzień kurz i wzdychałam cicho. Ten, kto ma czarne meble w domu,  wie, o co mi chodzi;-) 
I tak pięknego dnia jednego, od rana do wieczora ciężko pracując, dokonałam zmiany. Ale radość! Zmienił się również mój ciemny kąt. Tak się fajnie w nim rozjaśniło. Najważniejsze, że teraz piękniej dziadek z babcią wyglądają. Muszę im to koniecznie pokazać. I moje ukochane bibeloty nabrały innego światła:-)


Słoneczko nie chciało wyjść, ale i tak jest jaśniej. O to chodziło:-)





Gdy stolik się malował...no nie sam oczywiście, zdjęcie babci i dziadka stało sobie na dużym stole w salonie. Kiedy patrzę, jak pięknie wyglądają na zdjęciu, to aż łzy się kręcą. Wyglądają identycznie teraz, po 60-ciu latach małżeństwa. Nie mają już tak wyprostowanej sylwetki, włosów też już nie mają takich bujnych, ale błysk i miłość w oczach niesamowitą mają nadal. Nie znam drugiego takiego małżeństwa. Nie dość, że każde z nich jest wyjątkowym człowiekiem, to razem tworzą coś na kształt bomby dobroci i miłości. Bomba wybucha codziennie. Są to dziadkowie mojego męża i cieszę się, że wiele ich genów ma w sobie mój mąż:-)
Uwielbiam tych ludzi za serce, jakie okazują każdemu człowiekowi. Każdemu dosłownie. Babciu Jasiu i Dziadku Augustynie - żyjcie w zdrowiu jeszcze 100 lat!


Tak sobie myślę, że może nam też dane będzie tak razem, jak oni...całe życie za ręce się trzymać, patrzeć na siebie z taką miłością, zrozumieniem, przyjaźnią i życzliwością. Zawsze obiecujemy sobie, że zrobimy wszystko, aby tak było. Mamy fantastyczny wzór do naśladowania:-)




       

wtorek, 22 listopada 2011

Placki ziemniaczane z marchwią i płatkami owsianymi

       




        Kocham je i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Kojarzą mi się niezwykle miło, z rodzinnym domem, z góralską chatką mojej babci wysoko w  górach, z moimi obiema ciążami, kiedy to bez skrupułów zajadałam się nimi do woli.
        Placki ziemniaczane uwielbiam pod każdą postacią, małe, duże, z sosami i bez sosów...jak, kto woli. Te robione u mnie w domu w Thermomixie są boskie. Delikatne, pachnące, smaczne, mięciutkie, choć na brzegu mają chrupiącą skorupkę. Dawno odeszłam od ręcznego tarcia ziemniaków. Od kilku lat trę ziemniaki w 30 sekund i niech tak zostanie. Bez zadyszki, bez krwi, za to z uśmiechem na buzi. Całe szczęście, że wszyscy moi domownicy je lubią. Zawsze odsączam nadmiar oleju na papierowym ręczniku po usmażeniu, choć daję naprawdę niewiele tłuszczu. W sumie, moje placki smażą się raczej na bąbelkach oleju:-)
        Zdarza się, choć niezwykle rzadko, że utrę sobie kilka ziemniaków na tarce, ale tylko w momencie, gdy jesteśmy sami z mężem i po to, by urozmaicić konsystencję placków. Gdy rodzina w komplecie krzyczy, że chce placki, nie marnuje czasu i sił, wrzucam wszystko do Thermomixa i już. taki ze mnie leniuszek;-) A Wy lubicie placki ziemniaczane?



Pięknie widać marchewkowe kropeczki:-)








A oto przepis na placki ziemniaczane:


Składniki:

  • 1 średnia cebula
  • 700 g obranych ziemniaków
  • 1 marchew (100 g)
  • 4-5 łyżek mąki (70 g)
  • 2 jajka
  • 4 łyżki płatków owsianych (50 g)
  • 1 płaska łyżka soli
  • 1/2 łyżeczki pieprzu



Wykonanie:

  • ziemniaki przekroić na połówki i włożyć do naczynia z pozostałymi składnikami i rozdrabniać - czas 30 s, obr. poz. 5-7
  • smażyć na rozgrzanym oleju



                                                                                               Smacznego:-)


poniedziałek, 21 listopada 2011

Chyba woźną zostanę...

         Wreszcie ukończyłam ten haft. Zaczęłam jakiś czas temu i tak sobie dłubałam w wolnej chwili. Odkładałam kilka razy, bo ciągle sto innych spraw do zrobienia. Woziłam kanwę i nici na treningi  moich dziewczyn i siedząc w aucie przez dwie godzinki wyszywałam. Póki co, obrazek stoi na komodzie, ale niech ja tylko dorwę wiertarkę, wkręta jakiegoś,  zawiśnie na swoim miejscu:-)












Uwielbiam wyszywać, zwłaszcza, jeśli jest to wzór na czarny haft. To mnie niesamowicie uspokaja, relaksuje i pozwala odpłynąć gdzieś daleko. Potrzebuję czasem takiej chwili. Też tak macie? 


Pozdrawiam i ściskam wszystkie blogowiczki, haftomaniaczki i wszystkie zdolne rączki:-)


piątek, 18 listopada 2011

Kolejna dobra wróżka...

     
     





      Jak nie wierzyć w dobre wróżki i anioły? Jak nie wierzyć w to, że są na świecie ludzie bezinteresowni, którzy odruchem serca potrafią dać tak wiele? Kolejny dowód na to, że trzeba w to wierzyć, bo naprawdę są tacy ludzie. Są istoty, które gdzieś tam daleko pomyślą o drugim człowieku i decyzja zapada. Sprawiają radość innym.
     Aniu, bardzo Ci dziękuję. Kiedy otworzyłam kopertę i wysypałam zawartość do moich oczu napłynęły maleńkie łzy, bo ktoś pomyśli, że niby nic..., a dla mnie to bardzo wiele. Cieszyłam się, jak mała dziewczynka, która dostała najpiękniejszy prezent. Dostawałam ich wiele w życiu, ale to, co wysłałaś jest od Ciebie, zrobione, uszyte ręcznie Twoimi łapkami zdolnymi. Wiem, że siedziałaś nad tym "trochę". I tak zwyczajnie postanowiłaś mi wysłać.
     Mój mąż, jak zobaczył radość w moich oczach, pokiwał tylko głową, przytulił, złapał za rękę i powiedział, że jestem wielka, bo cieszą mnie małe rzeczy. Choć on wie, że to nie są małe rzeczy. Moje dziewczynki natomiast zachwycone zawołały, że to takie słodkie. Rozczulił ich Siwek i serduszko. Starsza oczkami małego sępa patrzyła na kolczyki, które musiałam jej dać przymierzyć. szybko ściągnęła swoje i za moment paradowała w przedpokoju przed dużym lustrem.  Fajnie, że moje dzieci mogą zobaczyć razem ze mną, że na świecie nie tylko wojny, zło, nieszczęścia, ale i dobre emocje, które ludzie sobie mogą przekazać na różny sposób.
    Jeszcze raz Aniu, dziękuję. Całym moim góralskim sercem:-)











      Siwek przewędrował już pół salonu. Ostatecznie przysiadł na stoliku kawowym. Serduszko zawisło oczywiście w kuchni. Cieszę się ogromnie, bo jest czerwone i piękne. Będzie cieszyć moje oczy okrągły rok:-)












Pozdrawiam ciepło i życzę wszystkim miłego weekendu:-)

środa, 16 listopada 2011

Niesforne jelonki


Jestem pewna...to miłość od pierwszego wejrzenia:-) Moje młodsze dziecię wróciło od babci i od progu woła, że ma coś dla mnie. Myślę sobie...na bank laurka albo jakiś piękny rysunek. Ucieszyłam się więc, a jakże. Jednak uśmieszek córki był coś podejrzany. Wyciągnęła z torebeczki dwa jelonki. Małe brokatowe zwierzaki. Moje ochy i achy końca nie miały. No cudne te srebrne jelonki, jak marzenie. Ucałowałam córcię, zadzwoniłam do teściowej z podziękowaniami. Jelonki zaś zaprosiłam w swe skromne progi. Najpierw się rozgościły między kuchnią a salonem. Pięknie prężyły piersi do przodu. Po chwili uznałam, że czas im pokazac, jak wygodny jest stolik kawowy w salonie oraz jego okolica. 



Jeden się wymknął na mały spacer. Dumnie kroczył po stoliku. Może to koń i cukier lubi... Podobno to mit, że konie cukier lubią. Ja się nie znam. Czy jest tu ktoś, kto jeździ konno?




W każdym razie, jelonek sobie pospacerował po stoliczku. 



Wreszcie uznałam, że najwygodniej im obu będzie na kuchennym parapecie. Stamtąd wszystko widać doskonale. Niech sobie tam siedzą i obserwują. Może wkrótce zobaczą pierwszy śnieg...
Powiem Wam Moje Miłe koleżanki, że święta tego roku będą piękne. Czuję to nosem swoim. Pięknym, zgrabnym, góralskim nosem;-)

A swoją drogą, takie małe brokatowe zwierzaki, a tyle radości. Was tez cieszą takie małe ozdoby?

niedziela, 13 listopada 2011

Jesień pod kuchennym oknem






             Moja maleńka jesień pod oknem przed domem zmieniła barwy na dobre. Uwielbiam te jesienne kolory. Niepowtarzalne czerwienie...czekam nie nie cały rok. Mam w planach wiosennych obsadzić irgami i berberysami cały wjazd do domu. Jesienią będzie mnie witać kaskada czerwieni, od samej bramy wjazdowej po wejście do domu. Już się nie mogę doczekac kolejnej jesieni:-) Oszalałm chyba, ale co tam;-)














     Jesień w drodze do domu też jest nadal piękna. Na zewnątrz zimniej z dnia na dzień, ale kolory takie słoneczne dookoła:-)










Jesień nie jest szaro-bura, prawda?  Uwielbiam drogę do domu z miasta. Jest tu pięknie o każdej porze roku, ale jesienią zdecydowanie najpiękniej:-)

środa, 9 listopada 2011

Muffinowe szaleństwo...



Są takie dni, kiedy ogarnia mnie "mania wypiekania". Na tapetę idą wtedy często muffinki różnego rodzaju i smaku. Lubią je wszyscy. Osobiście nie znam nikogo, kto odmówił zjedzenia muffinki u mnie w domu albo poza nim, bo muffiny czasem wędrują w różne miejsca. Nieraz są zamawiane przez kogoś:-) Niektóre z  nich przedstawiałam u siebie. Mam mnóstwo przepisów na muffiny, ale kiedy rodzinka uczepi się jednego lub dwóch ulubionych, nie ma zmiłuj się...piekę je dzień w dzień. Fenomen tych małych babeczek jest taki, że równie szybko, jak się je robi, zjada się je. I to do ostatniego okruszka. I to jest fajne. Lubię to domowe, ogólne krążenie po kuchni, kiedy na blacie kuchennym stoją jeszcze lekko ciepłe muffiny. Krążą wszyscy, nawet pies i udają, że sprawdzają czy aby nikt nie przyjechał, bo zdaje się, że przed domem stoi samochód. Z kuchni widok jest najlepszy. Na ostatnim zdjęciu jest moja sunia Lady, która jest mistrzynią żebrania. Choć wiadomo, że ta rasa nie musi robić zupełnie nic, żeby coś wyżebrać.  Wystarczy, że popatrzy;-) Nawet skopleć nie musi... Fajne jest życie basseta...













Miniprodukcja ruszyła:-)








Lady Michalina - pies rasy basset hound stworzony do polowania i do żebrania ;-)
Jest w tym doskonała:-)

Muszę pomyśleć nad przepisem muffinek z mięsem. Może ktoś ma taki przepis? Podzielcie się, proszę:-)


Pozdrawiam wszystkich muffinowych maniaków:-)



poniedziałek, 7 listopada 2011

Dobre wróżki rozdają prezenty :-)




Czy wiecie, że dobre wróżki istnieją? Ja się czasem o tym przekonuję. Czasami naocznie, a czasami namacalnie:-) 
Dziś rano była akcja pod moim domem. Dzwoni dzwonek...ja do okna...patrzę...no przecież to mój ukochany listonosz idzie!!! Przyniósł mi białą, pękatą kopertę i z uśmiechem na twarzy stweirdził, że mi chyba ktoś perfumy przysłał. Ja takie oczy wywaliłam na niego, że szok. Ale nic nie mówię. A jego uśmiech to taki wymuszony, bo mój pies za każdym razem tak go męczy, że aż wstyd. Jakby się jeszcze nikt z naszą suczką nie bawił, to rozumiem. A tak...nie rozumiem tego naszego psa. Naiwnie myśli, że listonosz ma czas głaskać i przewracać się po podwórku z psem. No cóż...ja już nie miałam siły setny raz mówić - Lady siad, przestań, zostaw pana listonosza w spokoju... No dobrze, ale dzis o wróżkach ma być. Dostałam kopertkę, czytam i widzę, że to Alicja z Dekolandii. Oj, kochana istota. Dostałam piękną torebeczkę z potpourri i dzwoneczek zrobiony szydełkiem. Cuda!!! Tak się ucieszyłam! To była prawdziwa niespodzianka - pocieszajka, wygrana w Candy u Alicji. Dziękuję Ci pięknie i ślę ogromne całusy. Nawet nie przypuszczałam, że to taka radość, łzy w oczach stanęły. Pierwszy raz coś wygrałam w Candy. jestem przeszczęśliwa. Uwielbiam takie cuda robione szydełkiem i to białe:-) Torebeczka pasuje u mnie, jak ulał. Biegałam z nią i z dzwoneczkiem po całym domu. Mój mąż tylko kiwał głową z politowaniem;-)
Zobaczcie same, jakie prezenty dostałam. Wróżki istnieją. I to jest wspaniałe:-)










piątek, 4 listopada 2011

Listopadowy salon...




Takie małe, a cieszy...Mowa o domku, a raczej o kamieniczce. Uwielbiam ją. W sumie to lampion pokaźnych rozmiarów. Ale miłość o pierwszego wejrzenia zobowiązuje, prawda? Stanęłam w sklepie ogrodniczym, zakochałam się i już tylko...pod pachę i do kasy marszobiegiem, żeby mnie mąż nie dogonił za szybko. Kupiłam ten lampion miesiąc temu. Cieszę się nim codziennie. Najlepsze jest to, ze do kompletu są jeszcze dwie kamieniczki. Jedna kwadratowa, wysoka, a druga jakaś taka sześciokątna, a może ośmiokątna...hmmm... z matmy to ja nie bardzo piątkowa byłam. W każdym razie, miłość od pierwszego wejrzenia zobowiązuje. Obiecałam tym kamieniczkom, że je skompletuję, to słowa dotrzymać muszę. Nie jest to tania obietnica, więc stoją sobie w sklepie i czekają na mnie;-)  Razem wyglądają, jak małe miasteczko;-) 





To, że uwielbiam świece i wszelkiego rodzaju lampiony, to wszyscy moi bliscy i kochane blegorowe koleżanki wiedzą. Ale nowością u mnie są firaneczki - rolety, które uszyłam ostatnio do salonu. Tak bardzo denerwowały mnie puste okna, mimo, że widok za oknem piękny, że usiadłam pewnego pięknego dnia i w trzy godziny uszyłam moje wymarzone "rolety". Chodziły mi po głowie juz od jakiegoś czasu, nawet materiał był kupiony za grosze w IKEA, ale czas uciekał... Na szczęście, moje cudaki wiszą już w oknie. Wczoraj powiesiłam identyczne w kuchni, uszyte z kolei przedwczoraj. Niestety zdjęć dziś brak, ale nadrobię, nadrobię...obiecuję;-) Wszak uszyłam łącznie 5 sztuk, więc czasu na fotografowanie zabrakło;-)

Teraz cieszę się i roletkami i moją kamieniczką.




                       



No i komody nieszczęsne...ile one biedulki musiały czekać... A wystarczyło przemalowac na biało i zmienić uchwyty na zupełnie inne. Teraz jest super, bo wcześniej były nudne i paskudne. Mam miejsce na wszystkie bliskie sercu zdjęcia, hafty, kwiaty, lapkę i inne znaleziska:-)




Życzę wszystkim miłego weekendu i pozdrawiam ciepło:-)


wtorek, 1 listopada 2011

Creme de champignons czyli zupa grzybowa (pieczarkowa) z kuchni francuskiej


           Pieczarka sama w sobie, rozczula mnie i to dosłownie. Jest bialutka, czyściutka, ma piękny kształt i strukturę po przekrojeniu. Rodzinka pieczarek, która urosła w hodowli wygląda uroczo. Tulą sę do siebie wszystkie, i małe, i duże. Wyglądają, jak wielka kochająca się rodzina. W mojej lodówce zawsze są pieczarki. Kocham grzyby. W każdej postaci. Jednak to z pieczarek można wyczarować najróżniejsze cuda kulinarne. Na dodatek są łatwo dostępne, stosunkowo tanie i pyszne. Mają ten lekko pikantny smak i zapach, który lubię.
Muszę mieć pieczarki pod ręką, bo lubię je pod każdą postacią. A to zupa krem, a to klasyczna pieczarkowa, a to sosik, a to pieczarki panierowane, a to pyszna jajecznica z pieczarkami, a to...można wymieniać bez końca. Marzy mi się własna hodowla pieczarek. Nawet  kiedyś o tym poważnie myślałam, ale w natłoku życiowych zawirowań pomysł gdzieś się zawieruszył.


        Dziś pokażę zupę pieczarkową, którą można oczywiście zrobić z najprawdziwszych leśnych grzybów. Ja natomiast miałam w lodówce pieczarki i chciałam je wykorzystać. Zakochana w kuchni francuskiej, znalazłam w książce "Kuchnia francuska" napisanej dla użytkowników Thermomixa tą pieczarkową zupę krem. Pomyślałam, że pewnie kolejna zupa krem z pieczarek. Myliłam się, bo ta jest inna. Po raz kolejny przekonałam się, że każda zupa jest inna. Nie ma się, co zastanawiać... trzeba spróbować.
       Zrobiłam zupę błyskawicznie. Zachwyciła się cała moja rodzinka. Zupa jest tak aksamitna, że aż dech zapiera. Myślę, że to zasługa połączenia pieczarek, odrobiny mąki ziemniaczanej, żółtek... no i Thermomixa.
Jestem jednak przekonana, że zrobiona zwyczajnie w garnku na kuchence i zmiksowana blenderem, będzie równie pyszna. Zjedliśmy pyszną zupę i najedzeni, bo zupa jest bardzo syta, z uśmiechami na buziach, zgodnie stwierdziliśmy, że kolejna zupa wpisuje się do kanonu naszych ulubionych zup rodzinnych.
        Polecam, bo zupa jest naprawdę bardzo dobra. Mocno pieczarkowa, aksamitna, lekko kwaskowata, dzięki cytrynie:-)









Przepis na zupę grzybową (pieczarkową)



Składniki:
  • 200 g pieczarek lub grzybów
  • 50 g masła
  • sok z 1/2 cytryny
  • 1/2 litra wody
  • 400 ml mleka
  • kostka rosołowa (drobiowa)
  • 1/2 łyżeczki soli (jodowanej)
  • 1/2 łyżeczki pieprzu
  • 1 MT (ok 50 g) tapioki lub mąki ziemniaczanej (ja dałam 30  i to w zupełności wystarczy)
  • 2 żółtka
  • 2 łyżki śmietany


Wykonanie:
  • pieczarki umyć, odciąć ogonki, pokroić w cienkie plasterki i umieścić je w koszyczku, do naczynia miksującego wlać sok z cytryny, 1/2 litra wody, kostkę rosołową, sól, pieprz i założyć koszyczek z grzybami, ustawić czas 6 min, temp. 100 stopni Celsjusza, obr. poz. 5
  • następnie wyjąć koszyczek, większość grzybów włożyć do naczynia miksującego, resztę do wazy na zupę lub do garnka
  • do pojemnika miksującego dodać mąkę ziemniaczaną lub tapiokę, mleko i masło, ustawić czas 10 min, temp. 100 stopni Celsjusza, obr.poz. 4
  • na końcu dorzucić żółtka i śmietanę, nastawić czas 10 s, obr. poz. 4 -bez gotowania. Gotowe:-)
  • zupę wlać do wazy lub garnka i podawać 
                                                                                                     Smacznego:-)