Kiedy smutno, kiedy źle..., gdy dopadnie choroba... najlepsza recepta to przemeblowanie. Zdecydowanie. Nawet, jeśli położenie zmieni jedna rzecz ;-) No dobra, kilka przedmiotów powędrowało w inne miejsce, ale jaka radość! Polecam.
Wróciłam do pracy, wakacje skończyły się szybko, choć, jak przyznam się tutaj, że moje trwały dwa miesiące, to oberwę. Oj, oberwę. Jednak, naprawdę ciężko i uczciwie pracowałam przez całe 10 miesięcy. Na wakacje czekałam zatem z utęsknieniem.
Była Chorwacja, w której rozkochałam się na amen, byli ludzie, którzy zmienili moje życie, dosłownie i w przenośni, była piękna wyprawa w Karkonosze we dwoje, cztery dni górskiej wędrówki z najwspanialszym facetem pod słońcem, było mnóstwo rowerowych wypraw, tych dalekich i tych bliskich. Jak wiadomo, kocham rower i "moje" lasy, stawy, "moją" przyrodę. Kocham też mojego męża i dzieciaki. Dlatego, oprócz penetrowania lasów wokół domu, wybraliśmy się rowerami w Góry Izerskie. Cudownie spędzony czas na pedałowaniu, śmiechu i podziwianiu przyrody. Innym razem, mąż zrobił mi niespodziankę i wymyślił wyprawę rowerami na zamek Grodziec, łącznie ponad 70 km. Było fantastycznie. Jedna z najpiękniejszych wypraw rowerowych tego roku. Aż żal, że niedługo śniegi nas zasypią i rower spocznie w garażu do wiosny. No nic...jeszcze przecież piękna jesień przed nami. Mam zamiar ją wykorzystać. Będzie rower, będzie górska wędrówka, do której odliczam dni, będzie ciepło rozpalonej kozy. Będzie się działo ;-)
Tymczasem, dopadła mnie choroba. Oj, kiedy to ja ostatnio chora byłam... w lutym chyba. Mam teraz "zerówkę" pięciolatków i jak to bywa, gratis cały zestaw bakterii i wirusów. Mój organizm zastrajkował i wziął sobie jakieś paskudne ustrojstwo od tych słodkich, uśmiechniętych rozrabiaków. Bolą uszy, boli gardło, katar okropny męczy, plecy bolą, łąmie wszędzie w gnatach. Doła mam lekkiego, bo chciał nie chciał, dzieciaki pokochały panią Gosię i będą czekać w poniedziałek ;-)
Dziewczyny, na Was zawsze można liczyć. Pomóźcie mnie postawić na nogi, proszę.
Poprawiłam sobie nastrój małym przemeblowaniem, wysprzątałam przy okazji w różnych kątach, choć był to wysiłek morderczy. Jedno się ruszy, to drugie woła o pomstę do nieba. No cóż...dzieci (nie tylko moje), pies, kot, mąż, który jest rekordzistą w chodzeniu po domu w zabłoconych buciorach.
Słabo mi się zrobiło po wszystkim, ale uśmiech i tak nie schodził z buzi :-) Mąż poszedł rano na służbę, dziewczyny u dziadków. Psa i kota wygoniłam na podwórko, co by mi się pod nogami nie plątało towarzystwo. I do dzieła. Znacie to uczucie? Niby nic, a micha się cieszy. Ja znam :-)))
Pies niezmiennie ma swoje legowisko pod drzwiami naszej sypialni. zawsze tak było i to akurat się pewnie nigdy nie zmieni.
Mój ukochany fotel do czytania i wygrzewania się przy kozie, powędrował na drugą stronę salonu. Tak jest lepiej, zdecydowanie. A na ścianie zawisnął obraz. To pamiątka z Chorwacji. Obok naszego namiotu, po tygodniu pobytu, zamieszkało austriackie małżeństwo. Przyjechali, jak to u Austriaków bywa, nowiutkim, pięknym kamperem. Ona - nauczycielka muzyki, on - malarz. Przesympatyczni ludzie, z którymi spędziliśmy tydzień. Pan Malarz pozwalał mi zaglądać przez ramię, gdy malował, a robił to często, więc zaglądałam. Nawet nie wiedziałam, że pewnego dnia powstał obraz, na którym są nasze chorwackie wakacje. Dostaliśmy obraz w prezencie, ze słowami..." Dziękujemy wam za możliwość obserwowania tak wspaniałej polskiej rodziny, za uśmiech i rozmowy na każdy temat. Do zobaczenia za rok." Ja się poryczałam. Męża zatkało, a dziewczyny wzruszyły się, jak to dzieci. Mamy piękną pamiątkę. Zdjęcia też są, w ilości chyba tysiąca. Jednak obraz jest dla nas wyjątkowy. A my jedziemy za rok w to samo miejsce, bo zostawiliśmy tam kawał serca i duszy, ludzi, którzy co roku są w tym samym terminie w pensjonacie i na maleńkim polu namiotowym u państwa Danilo i Vesny. Podobno to jedno z niewielu miejsc, gdzie nie ma Polaków. Wszyscy się tam nami zdziwili, bo dawno polskiej rodziny nie mieli :-)





Kiedyś przeczytałam na jednym z blogów takie oto zdanie - "Spraw sobie taki stół i taki sposób zaaranżuj jego otoczenie, abyś chciał przy nim pozostać, nawet kiedy nie zapowiada się na deser..."
Mam taki stół od dawna. Kupiłam go, gdy jeszcze mieszkałam w mieście, a dom się budował. Bałam się, że będzie to "martwy" przedmiot w naszym nowym domu. Zaaranżowałam go po przeprowadzce w taki sposób, aby nie chciało się od niego odchodzić. Udało się. Mamy stół, przy którym jemy, gramy w karty i gry planszowe z dziećmi, z przyjaciółmi, rozmawiamy godzinami, jemy tonę czekolady, pijemy wino, czytamy, leżymy i przytulamy się wszyscy, pracujemy, odrabiamy lekcje i dziesiątki innych rzeczy robimy przy naszym stole. Uwielbiamy go. Jest naszym sercem domu. Lubię moment, gdy narzucam na niego nowy obrus, bo poprzedni nosi znamiona naszej miłości do stołu i do siebie ;-) Najpiękniejsze jest jednak to, że drugi stół jest na tarasie. Zaaranżowany w taki sam sposób...chcemy przy nim być, nawet kiedy nie zapowiada się na deser. Udało się.



Kochani, życzę Wam zdrówka (ja też wyzdrowieję, mam nadzieję), pięknej niedzieli i całego przyszłego tygodnia, stołu, od którego nie będzie chciało się odchodzić i jeszcze wspaniałych przyjaciół Wam życzę, a także zachwytów nad dniem codziennym. Ściskam ciepło i moooocno! Buziaki :-)