Obserwatorzy

środa, 7 grudnia 2011

Koza, która zna niejedną historię...


Cztery lata temu byłam u mojej babci w Zawoi, w górach, w ukochanym miejscu, gdzie się urodziłam i skąd pochodzi cała moja rodzina. Takie miejsce, gdzie jest nasze serce, mimo,że już od dawna tam nie mieszkamy. Każdy z nas ma takie miejsce, a czasem nawet kilka. Ale do rzeczy....siedziałam sobie z babcią Rózią, ciocią i kuzynkami,aż nagle przypomniałam sobie, że przecież dziadek był stolarzem i miał swoją drewutnię, gdzie robił różne cudne przedmioty.
Nigdy go nie poznałam, niestety zmarł młodo zostawiając wdowę z dziewięciorgiem dzieci. Znam go jedynie z opowiadań i ze zdjęć. Ta jego drewutnia to zawsze było magiczne miejsce. Babcia nie pozwalała tam nikomu zaglądać, zwłaszcza nam dzieciom. Wiadomo, że dzieci, jak to dzieci, trudnią się przede wszystkim wtykaniem nosa, łapek i tyłka tam, gdzie nie można i nie potrzeba. Byłam najnormalniejszym dzieckiem, więc, jeśli tylko babcia znikała z horyzontu, podkradałam z siostrą klucz od kłódki i jazda....czego tam nie było...cuda, cudeńka. Kiedy tam wchodziłam i przedzierałam się przez firanę z pajęczyn, czułam się,jak w jakiejś magicznej krainie. To było czarodziejskie, ale jednocześnie straszne dla małej dziewczynki miejsce. Tym razem nie chciałam robić "powtórki z rozrywki" i zamiast podkradać klucz, który leżał w tym samym miejscu, jak 25 lat temu, zapytałam wprost, czy mogę tam poszperać. A babcia na to: łoj dziewco, ty wis, ile tamok pajoków i pajęcyn? A ja na to: Babciu moja kochana, a no wiem. Ucieszyłam się, jak dziecko z czekolady. I wiecie co, przedzierałam się tak samo, jak 25 lat temu. Przez te wszystkie pajęczyny. Teraz były jakby grubsze, mocniejsze...Miodzio, tyle szczęścia w jednym miejscu. Babcia pozwoliła mi zabrać, co chcę i co mogę, bo i tak to się nikomu nie przyda. Wyjechałam z Zawoi z ogromniastym, starym kufrem staroci, złomu i gratów, ale jakże dla mnie bezcennych... Jednym z nich jest ta mała koza z fajerką. Dziadek, jak tak siedział i dłubał w drewnie, to sobie grzał zadek i herbatę na tej kozie. Targałam ją 300 km i teraz służy mi na różne sposoby.  Czasem jako kwietnik, innym razem jako stoliczek. Zależy od pory roku i mojego kaprysu. Mój mąż odnowił ją, jak się tylko dało. A ja się cieszę jej widokiem i rozmyślam czasem, ile chwil dziadek przy niej spędził, założę się, że, gdyby ta koza miała uszy i potrafiła mówić, opowiedziała by mi niejedną historię...



                                                                         
W takim stanie zabrałam ją do swojego domu






Dziadku Władysławie, może spoglądasz na mnie z góry...może kiedyś pogadamy sobie o kozie i o innych sprawach, o których wiesz tylko Ty:-)

7 komentarzy:

  1. ,,łoj dziewco'' jak Ty to ładnie opisałaś;-)fajnie sie to czytało. Chciałabym kiedys pomyszkowac w takiej drewutni. pozdrawiam Cie cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna koza i piękne wspomnienia! A i fakycznie, każdy ma chyba takie magiczne miejsce. Wiesz, tak sobie myślę jak się ono nazywa... To po prostu dzieciństwo!
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  3. Gosiu historia bardzo fajna a i koza jest super. Taka koza z duszą jest przecudowną pamiątką rodzinną, całe szczęście że przed Tobą nie znlazł się inny chętny na taką wspaniałość. A mąż miał z tym trochępracy ale warto było

    OdpowiedzUsuń
  4. jak widać przedmioty z duszą muszą z nami mieszkać, nawet jak nie pełnią już swojej pierwotnej roli:) piękny stoliczek masz:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Urocze wspomnienia ! a koza... ja Ci jej zazdroszczę!!!:) pozdrawiam martadr

    OdpowiedzUsuń
  6. Gosiu, ja uwielbiam lawendę-dodaję ją nawet do herbaty:) Gdybyś piekła ciasteczka ( mmm...są super) to na początek daj nie za dużo lawendy - bo aromat w ciastkach się wzmaga:) Cieszę się , że Cie natchnęłam:))) Jeszcze raz pozdrawiam - Marta

    OdpowiedzUsuń
  7. pięknie opisałas wspomnienia,a koza cacuszko!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz, cieszę się, że jesteś i... zapraszam ponownie:-)