Powinien się nazywać wprawdzie "chleb doskonały", ale skoro napisali, że chleb z otrębami, niech tak zostanie:-) Przeglądałam książki z Thermomixa i stwierdziłam, że nie będę piekła chleba, który najczęściej gości na naszym stole czyli chleba jabłkowego z tymiankiem, a spróbuję jakiś inny. Nawiasem mówiąc, chleb jabłkowy z tymiankiem jest rewelacyjny, ale o nim kiedyś też napiszę, bo jest pyszny i lubią go zarówno moi domownicy, jak i goście. Ja jednak chciałam sprawdzić, czy aby na pewno wszystkie przepisy z Thermomixa wychodzą. Takie było zresztą moje założenie, kiedy postanowiłam zacząć pisać bloga. Dlatego dziś, padło właśnie na chleb z otrębami, który piekłam po raz pierwszy. Bardzo lubię otręby. Mam zawsze kilka paczek, bo są ich różne rodzaje. Akurat zostały mi pszenne i żytnie. Wykorzystałam te pierwsze, zgodnie z przepisem. Nie miałam tylko siemienia lnu, bo mój psiurek wyjadł cały pojemnik (na błyszczącą sieść). Zabrałam się jednak do chlebka... Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to jest łatwiejsze i szybsze niż myślałam. To znaczy, zanim zaczęłam się delektować całą otoczką robienia chleba, było już po wszystkim. To dlatego, że najzwyczajniej w świecie, wszystkie składniki wrzuca się do Thermomixa i on pięknie wyrabia ciasto na nasz chleb. Zdziwiło mnie tylko, po otwarciu pokrywy (po tych szybkich 3 minutach), że ciasto jest jakieś wyjątkowo rzadkie, ale postanowiłam zaufać temu wszystkiemu i przełożyć je do blaszki. Nakryłam ściereczką i czekając, aż wyrośnie, zrobiłam sobie cappuccino w Thermomixie. W sumie to cappuccino robiły moje córcie, bo od rana prosiły i prosiły... Martwiło mnie jednak to rzadkie ciasto... Bałam się, że nic z tego nie będzie, nie wyrośnie i będzie do niczego. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie się zadręczałam. Jak zwykle... Podwoiło objętość, zrobiło szus do nagrzanego piekarnika i równiutko po 40 minutach moim oczom ukazał się piękny, pachnący i wypieczony chleb. Musiałam sprawdzić naocznie i patyczkiem czy upioeczony. No i się zaczęło... Mamo..., kiedy ostygnie? Mamo...mamo....już możemy? Mamo...prosimy....Koszmar ;-)
Uwielbiam moment, kiedy kroję pierwszą kromkę jeszcze lekko cieplutkiego chleba. Płuca zapadły mi się od wciągania tego zapachu chleba. Wspaniały chleb wyszedł. Bardzo dobry w smaku i konsystencji. Świetnie się kroi, zarówno nożem, jak i krajalnicą. Za pół godziny połowę już zjedliśmy, bo nawet męża zwabiłam zapachem do domu. Pomagał coś dziadkom w gospodarstwie obok i wyczuł tym swoim nosem ;-) Zapakowałam dla dziadków drugą połowę, żeby sobie spróbowali i...już po chlebie. Coś czuję, że jutro z rana będę piekła znów tego cudaka, o ile nie dziś w nocy!
A oto przepis:
Składniki:
- 40 g drożdży
- 1 łyżeczka cukru
- 5 MT wody czyli 500 ml
- 500 g mąki
- 80 g otrębów pszennych
- 1 MT ziaren oleistych (słonecznika, siemienia lnu, pestek dyni)
- 1 łyżeczka soli
- wszystkie składniki włożyć do naczynia i wyrabiać - czas 3 min, obr. poz. Interwał
- wyłożyć do wysmarowanej tłuszczem foremki o dł. 40 cm i zostawić do wyrośnięcia, aż podwoi objętość
- piec - czas ok. 40 min, w piekarniku o temp. 210 stopni Celsjusza
Smacznego:-)
Gosiu! Wygląda przepysznie! Mogę porwać Ci kromeczkę?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Chleb wygląda pysznie!
OdpowiedzUsuńA te kromki,ach...
Ja też najbardziej lubię moment krojenia upieczonego chleba.Magia!
mmm... taki domowy, pachnacy i swiezutki to najlepiej smakuje z maselkiem:)
OdpowiedzUsuńWieki nie piekłam chleba. Twój bochenek wygląda rewelacyjnie. Ciekawi mnie też ten jabłkowy z tymiankiem;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam