Obserwatorzy

piątek, 31 lipca 2015

Słodkie tchnienie...




         Dla mnie bomba! Przeczytana od deski do deski. Mam mnóstwo książek kucharskich, ale tylko kilka z nich przeczytałam od pierwszej do ostatniej strony. Przepięknie wydana, czyta się i ogląda, jak najpiękniejszą baśń z przepysznej krainy. Dostałam ją w prezencie od koleżanki, która pracuje
w Lidlu. Uwielbiam takie podarki :-))))





 

          Jak tylko skończyłam tę ucztę dla ducha, rozpoczęłam z miejsca ucztę dla ciała. Zaznaczyłam sobie też wszystkie te przepisy, które muszę wypróbować. Muszę, bo mnie zżera ciekawość i nie tylko…nad głową wisi jakieś sześć par oczu wpatrzonych we mnie z pytaniem, kiedy TO zrobię? Już wczoraj zaczęłam, a dziś kolejny przepis pójdzie w ruch. 
          Jak ja lubię ten czas, gdy głowa pełna pomysłów i zapału, taki świeży powiem zewsząd
i chce się chcieć… Uwielbiam swoją kuchnię i spiżarnię. W pierwszej, mimo, iż często gotuję, panuje zawsze porządek, za drzwiami tej drugiej natomiast, mieści się cały „bałagan” czyli dziesiątki kuchennych sprzętów, garów, mis, zapasów, przetworów i bóg wie, czego jeszcze. To istny misz-masz. Ale tak ma być. Tak lubię. Tak jest dobrze. 
          Dziś mam też ochotę na poprzekładanie i posegregowanie wszystkich misek, miseczek  
i garnków. Wiadomo, że z czasem powyciąga się tego tyle, że głowa mała, by objąć wzrokiem  
i rozumem. Wszak u mnie już trzy baby kucharzą. Serce rośnie, kiedy widzę moje dziewczyny
w kuchni, jak kombinują i tworzą coś pysznego. Przyda się im w życiu, a i na co dzień uczy zaradności, kreatywności  i myślenia, tak po prostu. Mam nadzieję, że będzie im to sprawiało przyjemność, jak i mnie sprawia. Taka radocha z kucharzenia, tworzenia i karmienia najbliższych, najukochańszych osób. 

           Wczoraj i dziś największą radość sprawiłam sobie czytając tę właśnie książkę, chłonęłam każdą linijkę, wąchałam strony, jakbym chciała poczuć zapach tych słodkości. Zobaczcie kochani, jakie cuda kryje książka. 




















           Zaczęłam od tych naleśników. Strzał w dziesiątkę. Palce lizać. Dzieciaki były zachwycone, nie tylko moje. Zdjęcia robiłam ekspresem, bo wyrywanie talerza zaczęło się na dobre. Po powrocie męża z pracy, stwierdziłam, że został tylko jeden naleśnik. A przecież upiekłam ich całą górę, bo robiłam z podwójnej porcji składników. No cóż....wyjścia nie miał, zadowolił się jednym. Za to pysznym, bo przygotowanym od serca.








           Któż nie lubi gorącej czekolady? Ja uwielbiam, zwłaszcza w jesienne i zimowe popołudnia, spędzone przed kominkiem z książką w ręku...








 
            Kiedy zapytałam dziś dziewczyn (dwóch moich i dwóch ich przyjaciółek), co dziś chcą na obiad, porwały z półki książkę i jednogłośnie, chórem zawołały - amerykańskie naleśniki! Żaden problem. Wyszły pyyyyszne! Z chorwackim miodem lawendowym. Smakowały obłędnie. Bardzo szybkie, proste danie. Wszystkie dzieci lubią takie małe naleśniki.



        Za każdym razem, gdy ubijam pianę z białek, zachwycam się tymi śmiesznymi kształtami. Tym razem pianę ubijała Ola, zrobiła to świetnie. Wystarczyło tylko delikatnie zamieszać i ciasto na naleśniki gotowe.








        Kocham zapach drożdży! Uwielbiam otwierać świeże drożdże i czuć ten niesamowity zapach. Dla mnie rewelacja, choć znam osoby, które nienawidzą tego zapachu. I rozumiem. A właściwie, nie rozumiem ;-)






          Wiele przepisów przywiozłam też z tegorocznych wakacji w Chorwacji. Pyszne, proste i takie, które pozwalają przenieść się na chwilę do miejsc i ludzi, którzy są dla mnie ważni. Przepisy na stałe zagoszczą       w naszym domu, a ludzie i miejsca w naszych sercach. 

           Pochwalcie się, proszę swoimi ulubionymi książkami kucharskimi. Jestem bardzo ciekawa, co to jest? Macie takie? Ja mam kilka ulubionych. A Wy?

 
          Ponieżej przydatne miarki wybranych produktów :-)