Obserwatorzy

sobota, 29 czerwca 2013

Lawendowy cukier...

     
         

         Cukier pachnący latem, słońcem, lawendą...Cukier włoski, francuski, a może cukier polski? No pewnie, że polski, przecież i u nas rośnie lawenda. To samo słońce świeci nad całą kulą ziemską;-) Oczywiście, że inny u nas klimat, ale lawenda pachnie podobnie, po prostu lawendowo. Zrobiłam więc sobie cukier na miarę możliwości naszego polskiego klimatu. I wiecie, pachnie obłędnie. Kiedy otwieram słoik i czuję zapach tego cukru, odpływam. Spróbujcie :-)




           Lawenda musi być wysuszona, bo inaczej cały cukier będzie wilgotny i nam się zbryli. Można dodać do cukru same kwiaty, ja jednak zawsze dodaję oprócz kwiatów, i listki, i łodyżki. W tych częściach lawendy jest najwięcej olejków eterycznych. Taki przełożony lawendą cukier stoi sobie od 2 do kilku tygodni. Potem wszystko pięknie przesiewam i mam gotowy cukier pachnący jak marzenie. Dziś dodałam świeże gałązki lawendy, bowiem cukier potrzebuję do babki, którą upiekę jutro dla specjalnych gości. Już pachnie cudownie:-)



      Muszę się znów pochwalić łychą drewnianą od Małgosi, która prowadzi sklep ReDecor. Uwielbiam tę łyżkę:-) Cukier robiłam na tarasie, towarzyszyły mi dziewczynki, które toczyły wojnę o łyżkę i sypanie cukru. Podzieliłam więc pracę i jedna sypała cukier, a druga kroiła lawendę na kawałeczki. Ja robiłam zdjęcia. Tylko mąż miał lekką pracę. W końcu kiwanie z politowaniem głową nic a nic nie męczy;-)

   


     Muszę przyznać, że kolor lawendy jest obłędny. Kojarzy mi się  z  kolorami Prowansji i Toskanii. Pamiętam dobrze te lawendowe pola, plantacje, perfumy, zapachowe wody, mydełka itd. Jest jednak tyle odmian lawendy, że nie sposób to ogarnąć i powiedzieć, że lawenda to tylko fioletowa. 






      Gdyby nie to, że muszę mieć sad, ogródek i miejsce na boisko do grania w siatkówkę czy badmintona, obsadziłabym lawendą całą swoją działkę. Zaraz, zaraz...przecież jest jeszcze cały przód domu. Jak ja mogłam na to nie wpaść? Ta lawenda, która rośnie przy tarasie, niech rośnie pięknie i zdrowo, ale mogę obsadzić jeszcze całe podwórko z przodu. No i coś czuję, że mam do pogadania z mężem. Połowa sukcesu to to, że on wie, jak kocham lawendę... No i jego też;-) Myślę, że dam radę :-) Jakby co, to pomożecie? Wiem, że na Was dziewczyny zawsze można liczyć.





   



      Chciałam Wam jeszcze przedstawić żabią rodzinkę. Myślę, że to trzy siostry. A może to ja i moje córki? Marta nigdy nic nie słyszy, Ola milczy, jak grób (dyskretne dziecko, oj dyskretne), a ja udaję, że nic nie widzę, to znaczy patrzę przez palce na wszystkie ich pomysły i wybryki:-) Tak to jest moja rodzina. Tylko Pan Żaba gdzieś uciekł. Zawsze go nie ma, kiedy jest potrzebny;-)
     Dostałam te żabki od jednej z moich wychowanek. Agatka w tym roku się z nami żegnała, bo idzie już do zerówki. Mam grupę mieszaną i połowa dzieci w tym roku odchodzi. Mimo, że mnie nie było z powodu tego zabiegu, dzieciaczki moje kochane pamiętały o pani Gosi. Wczoraj wieczorem koleżanka, która mnie zastępuje przywiozła kwiaty i słodkości od rodziców, no i żabie trio:-) Wiecie, że ja nigdy nie zrozumiem, dlaczego rodzice takie drogie rzeczy kupują. Wystarczy uśmiech i słowo dziękuję. Te wszystkie dzieciaki są dla mnie nagrodą, choć czasem dadzą popalić;-) Mają prawo, uczą się wszystkiego, chłoną wiedzę i świat. Wiem, że będę tęsknić za tymi, którzy odeszli do zerówki. Taka kolej jednak:-) Przyjdą nowe rozrabiaki;-)




            Jaka dziś u Was pogoda? U mnie jest cudownie, choć wieje chłodny wiaterek. Jest za to piękne słońce i to się ceni. Bardzo się ceni, że tak to ujmę;-) Życzę Wam udanego weekendu, słonecznego, ciekawego i wesołego. Ściskam serdecznie wszystkie zakręcone i zakochane w swoim domu i rodzinie osoby:-)



środa, 26 czerwca 2013

Kwiaty dobre na wszystko...


       No i jak tu narzekać na ból, kiedy dziecię przyniesie bukiet kwiatów? Nie dość, że pięknie robi się na sercu i ciepło tak jakoś, to i dom zyskuje w mig. Czy jest coś piękniejszego niż kwiaty w wazonie? Ja uważam, że nie ma. Jeśli stać mnie na książkę i świeże kwiaty, to stać mnie na wszystko i jestem w pełni szcześliwa:-)  Starsza córcia pomaga w pracach domowych, młodsza nadrabia minkami i kwiatami. Mąż poszedł na służbę, ale to dobrze, bo jak sobie przypomnę wczorajsze tornado po jego pomocnej dłoni, to mnie ciarki nie opuszczają;-)





       Zapach kwiatów roznosi się po całym salonie. Ja kończę książkę, którą jestem zauroczona. W taką pogodę, jak dziś to tylko dobra lektura, ciepły koc, kubek herbaty lub kawy...

         Moje dzieci, bukiet kwiatów, wierne oczy psa...i już lepiej się robi, i człowiek do zdrowia szybciej wraca:-) Życie jest piękne. Jak to dobrze mieć rodzinę i dom swój. Kąty, które dają schronienie przed zimnem, wiatrem, deszczem. Bardzo lubie te moje kąty, a już najbardziej lubię je upiększać, udoskonalać, aby żyło się w nich pięknie i wygodnie. Zawsze stawiam na funkcjonalność, a potem na urodę przedmiotu. I choć zdarzają się małe odstępstwa, to funkcjonalność jest ważna.


       Jednym z odstępstw były domki dla ptaszków, które wypatrzyłam w pewnym sklepie. Ich cena zwalała z nóg, nie tylko mojego męża, ale i mnie. Czekałam cierpliwie, cena powoli spadała. Z tygodnia na tydzień topniała, ale topniała też ilość domków na półce sklepowej. Gdy cena spadła do 15 zł za sztukę, nie czekałam dłużej, zwłaszcza, że pozostały domki już tylko w kolorze białym i czarnym. Kupiłam jeden czarny i trzy białe, do tego od razu kupiłam maleńkie próbki farby czerwonej i szarej. Popędziłam do domu i zabrałam się ochoczo do pracy. Maleńkim pędzelkiem przemalowałam domki według własnego pomysłu. I mam teraz cztery domki, każdy w innym kolorze. Radość wielka! Czekam teraz, kiedy mąż zadaszy taras, aby powiesić domki na zewnątrz. Będą wyglądały cudnie. Dobrze, że całe malowanie trwało godzinkę i zdążyłam przed zabiegiem, bo teraz mogę sobie podziwiać domki z perspektywy kanapy w salonie;-)




      Kupiłam jeszcze próbkę farby w kolorze turkusowym i tak się zastanawiam, czy pomalować nią ten biały domek, czy zostawić je w takiej "naturalnej" konwencji? Poradźcie dziewczyny, na Was zawsze można liczyć:-)
     I powiedzcie, czy Wy także macie taką radochę z upiększania domu? Mnie cieszy nawet najmniejszy drobiazg, tylko dla mnie zauważalny. Nikt go nie widzi oprócz mnie. Wystarczy przesunąć czasem donicę w inne miejsce, szafkę na buty, przemalować ramkę, zmienić w niej zdjęcie i już...


    Miłego dnia moi mili podczytywacze:-) Pogoda paskudna u mnie, ale uśmiecham się do Was pięknie, bo przecież po burzy i deszczu zawsze wychodzi słońce :-)


wtorek, 25 czerwca 2013

Flaczki na miejscu... ;-)



       " Dawno, dawno temu przyszedł do Boga samotny mężczyzna i poprosił o stworzenie kobiety dla siebie. Bóg wziął trochę promieni słońca, zadumaną melancholię księżyca, łagodne spojrzenie sarny, drżenie łani, piękno łabędzia, delikatność puchu, lekkość powietrza i świeżość wody. Ażeby jednak uniknąć nadmiaru ckliwości, dorzucił nieprzewidywalność wiatru, kłótliwość sroki, płaczliwość chmur i burzliwość nastrojów. Wszystko zmieszał i oddał mężczyźnie, mówiąc: " Bierz i radź sobie z tym!". "

        I radzi sobie mąż z żoną...chciał, to ją ma. Dostał ją od Boga z całym inwentarzem;-) Ile się przy tym nabiadoli, to tylko ona sama wie. Pasuje to do mojej obecnej sytuacji, jak ulał... Cytat pochodzi z książki, którą teraz czytam i jestem nią zachwycona. "Georgialiki. Książka pakosińsko-gruzińska" Katarzyny Pakosińskiej to pozycja, która jest opowieścią o kraju, którego my Polacy nie znamy wcale. A kraj to piękny, tajemniczy i bardzo interesujący. Wszystko dzięki zabawnym opisom wędrówki Kasi Pakosińskiej podczas nagrywania "Tańczącej z Gruzją". Śledzę przygody Kasi i jej ekipy z mapą w ręku i wypiekami na twarzy. Dzięki temu choć na chwilę zapominam, że boli. Polecam książkę z całego serca. Trochę przejadły mi się książki podróżniczo-obyczajowe na temat Prowansji i Toskanii. Ta Kasi jest o Gruzji i miłości szeroko rozumianej:-) 



        Wyszłam ze szpitala. Flaczki na miejscu-melduję posłusznie! Żyję, ale co to za życie...boli wszystko i wszędzie. I to nic, że jestem odporna na ból i z pewnością nie z tych, co to chodzą i jęczą na samą myśl, że może boleć. Jak boli to znaczy, że żyję;-) Oj, żyję i to bardzo mocno! Zostawiłam męża w domu na "chwilę". Zastałam pobojowisko. Ja nie wiem, jak można zrobić tak wielki bałagan, gotując jeden jedyny obiad. Tylko mężczyzna tak potrafi. I nie wiem, co boli mnie bardziej...brzuch po operacji czy serce na widok kuchni. Lekarz zabronił cokolwiek dźwigać, schylać się, kucać itd. Mam leżeć, odpoczywać i spać dużo, bo guz okazał się większy niż myślał i zrobiło się nieciekawie podczas zabiegu. Musiał wyciąć z marginesem mięśnia, a potem zszyć ten mięsień i zaszyć dziurę w brzuchu. No i jak ma nie boleć. Musi i boli. Jeszcze trochę i będzie lepiej, powinno być przynajmniej. Jeszcze tylko nerwowe czekanie na wyniki badania histopatologicznego guza i zobaczymy, co będzie. Albo zamknę ten rozdział z wielką radością, albo nie. Nie będę się narazie tym martwić. Muszę wydobrzeć i wyskubać choć trochę wakacji, wszak za tydzień miałam zacząć urlop. Miałam mieć pierwszy od 13 lat porządny urlop. I już go nie będzie. Porządnie to ja muszę dojść do siebie;-) A potem się zobaczy. 
      Nadrobię przynajmniej zaległości w czytaniu książek, Waszych blogowych historii i moim pisaniu. Może wreszcie uda mi się skończyć coś, co zaczęłam. Hmmm...czy wszyscy ludzie spod znaku bliźniąt zaczynają kilka rzeczy naraz, mają sto pomysłów na minutę i wiecznie muszą coś zmieniać i gonić za czymś nowym? 

       Dziękuję Wam kochane dziewczyny za dobre słowo i trzymanie kciuków:-) To wspaniałe, jeśli wiem, że jesteście tam po drugiej stronie, że trzymacie kciuki i myślicie:-) Ściskam Was za to mocno i buziaki ślę:-) 
      Wszystkim życzę miłego i dobrego tygodnia, wielu promieni słońca i uśmiechu od rana do wieczora:-)



sobota, 22 czerwca 2013

Za co kocham lato...


       A właśnie za to...za wcinanie bezkarnie truskawek na tarasie z widokiem na ogród, za "wciągnięcie" połowy blaszki ciasta kruchego z rabarbarem i jabłkami, za zapach koszonej trawy i rosę nad ranem, za rozdarte ptaszyska różnej maści... Każdy posiłek spożywamy na tarasie przy akompaniamencie wróblowatych i innych już bardziej kolorowych ptaków. 
       Właśnie zaczęła pięknie kwitnąć lawenda. W dzień pięknie wygląda, w słońcu, taka delikatna. Rośnie, jak szalona po to, by wieczorem oddać cały swój przepiękny zapach. Kiedy zbliża się noc, pod wpływem wilgoci po całym tarasie rozchodzi się cudownie lawendowy aromat. I na to czekam od wiosny do jesieni. Najbardziej lubię dotykać listków lawendy, które mają w sobie ogrom olejków eterycznych. Ręka pachnie tak cudownie, że nie potrafię opisać tego słowami. Trzeba samemu przeczesać dłonią krzaczek lawendy, by się przekonać.


          Celowo została posadzona przy tarasie, by oddawać swój zapach w ciągu dnia i wieczorami, kiedy to życie tarasowe kwitnie, jak ona sama. Na dodatek komary podobno odstrasza. Podobno, bo nasze komary lubią lawendę chyba bardziej niż my. Myślicie, że obsiać całą działkę lawendą, to wtedy sobie pójdą?


Jak ja lubię tego cudnego krzaczora:-) Krzewuszka, która kwitnie już od początku maja i końca nie widać. Jedna, bladoróżowa przekwitła szybciej, zaś ta kwitnie i kwitnie...


Śliczne ma te małe kwiatuszki. Takie trąbki :-) A te pręciki...urocze maleństwa.



        Moje dziewczyny posadziły sobie róże w zeszłym roku. Pilnowały tych róż, jak oka w głowie, podlewały podczas suszy, chroniły przed mszycą i cieszyły się, co niemiara, gdy róże kwitły. Takie małe, a cieszy :-) W tym roku obserwują od początku, co dzieje się z ich różami i przechwalają się tylko, która róża piękniejsza. 
                                                  Biała jest Marty, a fioletowa Oli. 




           Niesamowity jest kolor tej róży. Na dodatek ma ogromne kwiaty, któe z daleka zwracają uwagę.
Muszę poszukać w pudełku etykietki od tej róży i sprawdzić dokładną jej nazwę. 



         A to moja duma. Pan Clematis. Wita nas codziennie, bo rośnie obok drzwi wejściowych. W tym roku zawiązał mnóstwo pąków. Poniżej zdjęcie sprzed 3 dni, a kolejne zrobione dziś. 












        Wszystkich smakoszy szparagów zapraszam na kolację. Dziś jemy na tarasie, jak to jest w zwyczaju od wiosny do jesieni. Szparagi na parze uwielbiam i mogę jeść codziennie:-) Mam juz taką wprawę w ich obieraniu, że raz, dwa i gotowe. Potem szybko na Thermomix do gotowania na parze i wcinam, aż się uszy trzęsą. Tak, tak, trzęsą się, nawet pod burzą loków widać;-)

        Tak sobie czasem siedzę i myślę, jaki ten mój ogród biedny jeszcze. Ludzie mają ogrody jak z żurnala, a ja... E tam...A ja mam swój, ukochany, biedny, ale cieszę się nim, jak moje dziewczyny różami. 
        Dziś rozmawiałam przez telefon z Pati - naszą koleżanką blogerką o tym, jak to w zabieganym życiu brak czasu na delektowanie się domem i ogrodem. Dziękuję Pati za tę rozmowę.
     Od jakiegoś czasu ( hmmm... od 6 lat) bardzo staram się żyć wolniej, robić takie SLLLOOOOOWWWW......  Jest to czasami trudne, ale się da. Trzeba tylko wypisać na kartce priorytety w życiu i robić wszystko, by się udawało, w tempie "slow". Od dziś postanawiam jeszcze bardziej zwolnić. 
Jutro mam zabieg chirurgiczny. Tak, tak, w niedzielę. Trzymajcie kciuki, żeby pan szanowny (chirurg) wytargał guza, a resztę brzucha zostawił w środku;-) Wszak flaczki się przydadzą jeszcze;-)
        Do zobaczenia, do zaczytania. Słońca, deszczu, letniego wiatru, odpoczynku i zwolnienia w przyszłym tygodniu Wam życzę. Wiem, że to trudne i wymaga wysiłku (wbrew pozorom), ale się da. Serio. Ja w to wierzę i Wy też. Prawda?





    Buziaki dla wszystkich fajnych babek:-)

czwartek, 13 czerwca 2013

A pan się upierał, że to łóżeczko dla lalek...




             Jakiś czas temu na giełdzie staroci wypatrzyłam to coś. Oczy mi się zapaliły jak neonowa reklama. Pytam miłego pana, po ile ten kwietnik. A pan wielkie oczy na mnie i mówi: "to łóżeczko dla lalek i za dychę oddam". A ja do pana: to ja wezmę ten kwietnik! Już nie miałam serca się targować;-) Pewnie, że to coś może być, i łóżeczkiem, i kwietnikiem, i tym, czym tylko chcemy.
             Zawsze mi się marzył taki cudak, ale w kolorze białym. Po drodze zakupiłam białą farbę i wzięłam się do roboty ochoczo. Na drugi dzień uznała, że trzeba wymienić te płyty powyginane. Pan w Castoramie (jeden z najprzystojniejszych pracowników, jakiego klienci mają zaszczyt podziwiać) wyciął mi od ręki pod wymiar nowe spody do łóżeczka, co kosztowało 6 zł. Pozostało pomalować i używać. Malowałam trzy razy, bo chciałam dokładnie i pięknie. I się udało. Potem tylko musiałam znieść rodzinną kłótnię. Dziewczyny chciały mieć w łóżeczku lalki i miśki, mąż wymyślił, że będzie miał gazetownik, a ja chciałam kwietnik mieć i już. Był też pomysł z przybornikiem do pralni. Oczywiście stanęło na moim, a jakże i jest kwietnik... :-) Jednak nie obyło się bez koniecznych przymiarek. Sami zobaczcie...i oceńcie.
           





     Muszę pozabierać kwiaty ze wszystkich pokoi i umieścić w kwietniku. I tak mnie denerwują na parapetach, bo jak biegnę kurze zetrzeć z tych parapetów, to muszę wszystko podnosić. Oj, jak ja tego nie cierpię...




                Poniżej przybornik do pralni i mój sławetny proszek, który wykańczam, no i orzechy piorące, które kocham:-) Dostałam na dzień matki dwa lampiony. Są w nich świece, a czasami kwiaty z łąk okolicznych. Wyglądają bosko. Jednak nie mogłam się oprzeć prostocie i urodzie lampionów, więc dokupiłam sobie sama dwa kolejne, nieco mniejsze. Te robią za pojemniki na proszek i orzechy. Ale jakby było tego wszystkiego mało, kupiłam lampiony w podarunku za wielkie serce dla kogoś wyjątkowego, bo uznałam, że się spodobają się tej osóbce i będą pasować do wystroju nowego lokum.
            Szukałam czegoś od dłuższego czasu, a właściwie od momentu, kiedy dowiedziałam się, że Ania się przeprowadza. Od świąt wielkanocnych szukałam i szukałam. Wiecie, jak to jest, kiedy się czegoś szuka. Nic się nie podoba i nic generalnie nie ma. I tak sobie siedziałam na tarasie, patrzyłam na te, które dostałam na dzień matki i...eureka! Przecież Ani się pewnie spodobają, bo są ponadczasowe:-)
            A tak w ogóle, to Wam powiem, że Ania ma naprawdę wielkie serce. Pamiętała o moich urodzinach. Jednak oprócz pamięci wysłała dla mnie moc prezentów. Nie zasłużyłam, ale cieszyłam się, jak dziecko. Poryczałam się ze wzruszenia, a mąż tylko patrzył na mnie i pukał się w czoło. Tych chłopów to mało co wzrusza, a już na pewno nie książka, forma do muffinek, serwetki, gipsowe dekorki i wiele innych gadżetów :-)


               


         
                 A to już akcja pt. "Nasze miśki nie mają gdzie spać".




           
         A na koniec kaktusy i sukulenty, które ucieszą moją kuzynkę Anię i mojego męża, który kaktusowate uwielbia. Ja nie bardzo, ale muszę przyznać, że są takie fajne, maluchy, które sobie powolutku rosną. Co rok dostaję od kuzynki zestaw i co rok ten zestaw ginie, a ja nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Wszystkie pochodzą z największej kaktusiarni, w jakiej byłam, a dokładnie z Rumii i jest to...hmmm...rodzinny interes. Poniekąd ;-)  Właścicielami kaktusiarni są od pokolenia któregoś Ani teściowie i dziadkowie jej męża. W każdym razie, jak tylko Ania wyniucha wpis, to dokładnie to sprostuje :-) 
         Sami zobaczcie, jakie to wdzięczne żywe obiekty do fotografowania... Lubicie kaktusy i sukulenty?











         I ostatnie spojrzenie na nowe lampiony :-) Wędrują oczywiście, a to na stół w jadalni pełne kwiatów, które to moje dziewczyny znoszą całymi pękami z łąk za domem, a to na tarasie w roli, do jakiej zostały pewnie stworzone. Czy to dzień, czy noc, wyglądają świetnie i szczerze mówiąc, kupiłabym jeszcze 10 sztuk i porozstawiała wszędzie. 





           Wieczorem wyglądają bosko, zarówno z tarasu, jak i z okna sypialni. Lubię tak sobie siedzieć, zapalić świece w lampionach i podumać wieczorami. Tak, jak dziś. Komary poszły wreszcie spać, bo idzie zwyczajowa nocna wilgoć i skrzydełka się im posklejały, więc nie potrafią do mnie dolecieć. Chyba dostały "doła" i poszły w krzaki;-)




 Kończąc ten mały misz-masz, ściskam wszystkie maniaczki lampionów wszelkiej maści, palenia świec i dumania. Lubicie? Bo ja lubię bardzo:-)
Buziaki i wielkie uściski:-)