Obserwatorzy

niedziela, 31 marca 2013

Życie jest piękne...


         Zasypało nas dziś. Śnieg sypie i sypie. Wszyscy dookoła biadolą, a ja nie mam zamiaru. Z dwóch powodów. Mianowicie, nic na to i tak nie poradzę, bo śniegu nie zatrzymam, ani modlitwą, ani biadoleniem. Drugi powód jest taki, że jeśli będę biadolić i wkurzać się na coś, co jest nieuniknione, to dostanę wrzodów tu i ówdzie, zmarszczki mi się zrobią tu i ówdzie, a po co mi to?

         Lepiej zająć się czymś przyjemniejszym. Jest tyle przyjemności na tym świecie, że uwierzcie, jest w czym wybierać. Do godziny 15.00 byłam dla rodziny, a od 15.00 jestem sama dla siebie:-)
        Poza podziwianiem przekwitających białych tulipanów oraz tych świeżych, różowych, zakupionych... uwaga!...przez mojego męża (a jednak kocha:-) ), zajmuję się pałaszowaniem ciastek z brzoskwiniami, talerz po talerzu oraz szperaniem w internecie. Powyciągałam też mapy, chyba wszystkie, jakie mam, a posiadam ich chyba z pięćdziesiąt. Taki bzik ;-) Penetruję pólnocne Włochy, ale jak to ja...musiałam również pozapuszczać się dalej w świat.









          Nie wiem, jak Wy, ale ja nie ogarniam cudów tego świata. Jest to wszystko tak wspaniałe, tak niewyobrażalnie piękne, że dech zapiera. Nie ma nikogo, kto ogarnąłby te wszystkie cuda, jakie się dokonują na naszej planecie.
          Sami zobaczcie, choć jest to taka maleńka kropelka w oceanie...zaledwie główka szpilki wbita w kulę ziemską ;-) Koniecznie trzeba to zobaczyć na pełnym ekranie.









http://www.youtube.com/watch?v=BB25H6oAz_M&feature=player_embedded

http://www.youtube.com/watch?v=6v2L2UGZJAM


            Postanowiłam się z Wami podzielić ciasteczkami z brzoskwinią, bo sama nie dam im rady ;-) Zapraszam zatem do pałaszowania. Są tak lekkie, że można ich zjeść sto i nie ma się uczucia, ani przejedzenia, ani poczucia winy;-) Wychodzi więc na to, że nie ma żadnych przeciwwskazań...





                Słyszę od jakiejś dłuższej chwili, że w pokoju dzieci narada wojenna trwa. Mnóstwo ustaleń, rysunków i planów na jutro. Nie wiedzą, że wszystkie plany wezmą w łeb, bo niesie się po całym domu i wszystko przestaje być "tajne przez poufne". Pozostaje udawać greka albo szukać peleryny przeciwdeszczowej i podjąć tą nierówną wodną wojnę. Kiedy słyszę, ile radości moim dzieciom sprawia to całe planowanie, postanawiam jakoś znieść mokre podłogi, ubranie, kanapę i nie wiem, co tam jeszcze. W końcu śmigus dyngus jest raz w roku, a moje dzieci kiedyś z tego wyrosną ;-)

Trzymajcie się ciepło:-)

             I nie martwcie się zimnem i śniegiem. Kiedyś wiosna przyjdzie. Musi to zrobić. A w tym roku będzie to wyjątkowo wyczekana pora roku, celebrowana i chwalona nawet przez tych, co mówią, że nie lubią wiosny. 

          Powiem Wam jeszcze, że dwa dni temu ktoś wyjątkowy przypomniał mi, że życie jest piękne, pomino przeciwności, jakie ze sobą niesie nieuchronnie. Jest piękne, bo składa się maleńkich momentów radości, zbiegów okoliczności, gestów, słów i myśli. Życie jest piękne, bo dzielone z drugim człowiekiem i drugiemu człowiekowi poświęcone. Ktokolwiek i gdziekolwiek to jest. A jakże to życie cenne, bo tylko jedno nam dane...
Dla tego wyjątkowego człowieka ślę moc uścisków, przytulam całym sercem i cieszę się, że jest.

Zatem, skupmy się na celebrowaniu każdej chwili, nawet tej maleńkiej. 
Buziaki dla wszystkich!!!





sobota, 30 marca 2013

Łososiowa uczta...


          Najszybsza i chyba najzdrowsza przekąska na świecie... Potrzebujemy tylko trzech składników - łososia wędzonego  w plastrach, serka białego, np. Almette lub każdego innego oraz orzechów włoskich. Nic więcej, bowiem łosoś jest wyrazisty sam w sobie, serek to równoważy, a orzechy podkręcają cały smak dania. Pychota, a do tego pięknie wygląda. Zapraszam do kosztowania:-)




           Nie wiem, jak Wy, ale ja na punkcie łososia ma lekkiego bzika. Uwielbiam go i tyle. Jak wiedzą wtajemniczeni, mięsem raczej gardzę, za to uwielbiam nabiał, a za orzechy dam się pokroić. No i z połączenia tych trzech składników, powstało takie oto wiosenne cudo:-)


             Każdy plasterek łososia smarujemy serkiem, na to sypiemy rozdrobnione orzechy włoskie, zawijamy w ruloniki i...gotowe. 



Muszę przyznać, że kolor tej ryby przyprawia o wiosenny zawrót głowy;-)






              Do dekoracji użyłam tutaj roszponki. Uznałam, że lepiej wykorzystać roszponkę niż koperek, który teraz jeszcze jest, albo suszony, albo mrożony, albo pędzony niewiadomo gdzie, przez co pachnący niewiadomo czym;-) Poza tym, czy łosoś zawsze musi być podawany w towarzystwie koperku? Pewnie, że nie musi...




Wraz z tym szybkim daniem, ślę do Was równie szybkie życzenia świąteczne.
I dziewczyny...odkładamy fartuszki, łyżki i zamykamy kuchnię. Zapraszam w zamian za to na manicure i maseczkę nawilżającą. Nasza cera bardziej potrzebuje nawilżenia po zimie, niż nasz żołądek kalorii;-)

Buziaki i gorące pozdrowienia:-)




czwartek, 28 marca 2013

Bananowy chlebek...






               Czemu Sophie Dahl nazwała to ciasto chlebkiem...nie wiem? Faktem jest, że uwielbiam zarówno Sophie, jak i jej bananowy chlebek.
               Na początku zeszłego roku odkryłam to cudo i teraz mam przechlapane w domu. Kiedy moje dzieci (mąż też się do nich wlicza) widzą w domu banany, z miejsca jest krzyk: "Mamo, Kochanie upiecz to ciasto bananowe!" Znajomi się dziwią, bo kiedy pytają, co to za ciasto, ja odpowiadam, że bananowy chlebek. Jak to chlebek? Taki słodki? A gdzie te banany? Hmmm...mimo wszystko utarło się i u mnie, że nazywa się to "bananowy chlebek", a nie ciasto. My wiemy o co chodzi, a reszta niech kombinuje.
              My blogowiczki znamy ten chlebek, chyba wszystkie. Jednak, kto zapomniał, jak się go robi, z czego i jaki jest pyszny, przypominam dzisiaj.


Składniki:

75 g miękkiego masła
4 rozgniecione dojrzałe banany
2/3 szkl. cukru trzcinowego (jeśli nie mam, to daję najzwyczajniej cukier biały)
1 jajko
1 cukier waniliowy
1 1/2 szkl. mąki (dowolnej)
1 łyżeczka sody
szczypta soli

Wszystkie składniki wrzucam do michy i miksuję, aż składniki się w miarę połączą. Genialne, szybkie i mało naczyń do mycia;-) Wlewam ciasto do foremki (keksówki). Piekę 50-60 minut w temp. 180 stopni Celsjusza. Zachwycam się zapachem wydobywającym się z piekarnika, a potem jeszcze do momentu zniknięcia ostatniego okruszka. Trzeba bowiem przyznać, że chlebek bananowy znika błyskawicznie.




  Każde ciacho, jakie upiekę, stawiam najpierw, jeszcze w blaszce na kratce metalowej, takiej z nóżkami. Po to, aby spokojnie odpoczęło i odparowało chwilkę. Po wyjęciu z blaszki czasem jeszcze ciepłe, nadal odparowuje na kratce. Nie lubię takiego "spoconego" ciasta ;-)



 



             O tym, że jest pyszny, trzeba przekonać się samemu. Warto, bo to nieziemski zapach i smak. Aromaty krążące po domu podczas pieczenia, denerwują każdego w odległości kilometra ;-)
Zawsze mam ochotę spałaszować go cichaczem, kiedy jest jeszcze ciepłe. Jednak, nie da się, bo nie dość, że zdradza mnie zapach podczas pieczenia, to reszta domowników też tańczy w kuchni od momentu wyjęcia chlebka z piekarnika.





             Uwielbiam na niego patrzeć, jak go pokroję. Ma takie cudne drobinki, kropeczki od bananów. Pachnie bosko i jest taki mięciusieńki, że sam momet wzięcia go do ręki sprawia radość :-) A najfajniejsze jest to, że jest wilgotny, bo uwielbiam takie ciasta. Nie przepadam za suchymi babkami i ciastami w ogóle.

         
            Jak Wam idą przygotowania do świąt? Bo mi, jak po grudzie;-) Mam sto pomysłów na minutę, ale z realizacją kiepsko. Na dodatek mój mąż ma służbę właśnie w Wielkanoc, więc zapał jakoś opadł. Święta u teściowej, co nie znaczy, że mam z górki w kuchni. Skądże! Zawsze wspólnie coś wymyślamy i robimy święta rodzinne. Każdy coś przynosi ze swojej kuchni. Każdy ma swoje specjały, którymi się dzieli. Ja również mam. Czas tylko się kurczy;-)  Hmmm....czyli wychodzi na to, że najwyższa pora przegonić lenia i  zabrać się do pracy. Brakuje jednak atmosfery w tym roku. Przyznacie? Słońca nawet nie ma. Pochmurno, szaro, jakoś tak przygnębiająco. U Was też tak?
            Postanowiłam, że rozweselę chociaż obrusem dzisiejszy dzień i wrzuciłam na stół paseczki biało-czerwone. Zrobiło się weselej, choć i tak trzeba  się doświetlać lampami, bo słońca za grosz;-)  To nic, że niewyprasowany. Rodzinka rozprawi się z nim do jutra, a ja i tak szykuję piękny obrus na świąteczne dni.






           Tulipany jeszcze stoją dzielnie. Dwa mi skubnęła córcia do swojego pokoju. Ale co tam, ona też chce mieć wiosny mały skrawek:-)
            Jutro piątek, więc może dostanę powera. Mam taką nadzieję ;-)

           Życzę Wam siły i radości, spokoju i uśmiechu. Tak, aby święta przeżyć miło, bez stresu i nerwów. Z rodziną lub samotnie, jak to lubi i musi.  Może w skupieniu, zamyśleniu... Życzę Wam i sobie słońca. I ściskam ciepło wszystkie istoty na tej planecie, małe i duże, dobre i złe, ładne i brzydkie, absolutnie wszystkie. Bo każdy zaśługuje na ciepło i uściski:-)

   Buziaki :-)








niedziela, 24 marca 2013

Pan Tulipan...

             

         Kto by pomyślał, że wyróżnia się 120 gatunków tulipanów oraz 15 tysięcy ich odmian? Niesamowite. Kolory i ich  kształty przyprawiają o istny zawrót głowy. Kocham je od zawsze i najchętniej zamieszkałabym w jednym z nich, jak Calineczka. Niestety to niemożliwe przy wzroście 176 cm. A może to i lepiej...
          Najbardziej lubię białe tulipany, ale nie pogardzę żadnym kolorem czy odcieniem:-) 
Lubię sobie sama sprawić prezent w postaci pęku tulipanów. Baaa...nawet przyznam, że wyjścia nie mam, bo mój mąż rzadko się domyśla, że kocham kwiaty, uwielbiam je dostawać. O mojej miłości do tulipanów wie, a jednak...hmmm, mężczyźni już tak mają. 

          Wczoraj byłam z dziewczynami na zakupach w Biedronce. I nagle dziewczyny usłyszały okrzyk zachwytu. Jedna pyta: Mamo, co Ci się stało? Na co druga odpowiada: Nie wiesz? Tulipany mama zobaczyła. Od razu znalazły się wśród zakupowej listy jako priorytet. 

           Gdybym tylko mogła sobie kupować tulipany przez okrągły rok... Cudownie by było.



         Za każdym razem, kiedy dostaję bądź sama sobie kupuję tulipany, nastrój poprawia mi się w jedną sekundę. Nawet nie wiem, jak wytłumaczyć radość z chwili, kiedy wkładam kwiaty do wazonu. Dosłownie uśmiecham się całą sobą, i do siebie, i do kwiatów, a one uśmiechają się do mnie. I dobrze im u mnie, bo stoją i stoją. Mówi się, że to najbardziej nietrwałe kwiaty cięte. Ja się nie zgadzam. Z moich obserwacji wynika, że najdłużej zachowują swoją urodę i formę tulipany właśnie. 




          Zapraszam na drożdżówkę z brzoskwiniami i pyszną kawę wszystkie duszyczki, które czekają na wiosnę. Jak wszystkie usiądziemy przy kawie i ciachu, wygonimy zimę z Polski i wreszcie przyjdzie wiosna:-)

         Na stole zagościła na chwilę kura. Moje dziecię dostało robotę - nakarmić kurę jajkami. Jako, że szykowałam imprezę w domu pt. "Wiosno, przyjdź!" i kura musiała oddać wszystkie jaja, musiała też je potem odzyskać. Ja nie mam cierpliwości, żeby napełniać kurę jajami, ale mopje córki, owszem. Lubią to robić. Jednak 30 jaj to jednak chwilka jest, a najwygodniej w salonie, a jakże... ;-)












          Wczoraj w Empiku znalazłam miejsce w przecenami. Na wiosnę sklepy zasypane nowościami, a te z poprzedniego sezonu idą na wyprzedaże. I dzięki temu kupiłam sobie o połowę taniej tabliczki do pisania kredą. Cztery sztuki za 5 zł. Ale radość! Teraz każdy, kto wejdzie do kuchni, najpierw przeczyta napisy. W sypialni też mam taką. Po przebudzeniu czytam sobie "Miłego dnia" i wierzę, że taki będzie:-)





            Trzeba przyznać, że mocno zwichrowane to moje ziółko. Ale używałam przez całą zimę, więc siły nie ma;-) Trzeba znów wysiać wszystkie zioła, bo przez zimę je wykończyłam.




           A poniżej zachcianka męża, z której korzysta cała rodzinka. Wszyscy domownicy, oprócz mnie jedzą mięso. Jednak, co do wędlin wybredni u nas wszyscy są. Z racji tego, że w sklepach naszych wędliny są marnej jakości i wątpliwego pochodzenia, piekę sama szynki, najczęściej swojskie. Pychota! A zapach rozchodzący się w domu...sama rozkosz, nawet dla kogoś, dla kogo mięso może nie istnieć. Od urodzenia nie jadam mięsa, no chyba, że w drodze wyjątku i to naprawdę takiego "wyjątkowego wyjątku". Ale taka pieczona szyneczka to pyszność sama w sobie, więc plasterek czy dwa przemycam na kromce chleba. Do tego ulubione kiełki (mieszanka chińska), delikatnie podsmażone na łyżeczce oliwy. 
         






           Uwielbiam ten lekko orzechowy smak kiełków. Lubię, kiedy jeszcze lekko cipłe lądują na kanapce. Wczoraj szalałam z kiełkami, bo zrobiłam ich tyle, że starczyło zarówno na kanapki, jak i do sałatki. Na święta wielkanocne muszę wychodować mnóstwo kiełków. Będziemy zajadać się jajkami i kiełkami :-)





            Dziś mam taką cudownie leniwą niedzielę. Cały dzień z dziećmi i mężem. Jutro nowy tydzień. Z tej okazji, życzę Wam moje drogie dużo słońca, wyższych temperatur, uśmiechu, kwiatów, wiosny! Miłego i dobrego tygodnia dziewczyny!
                                                     Ściskam mocno i ślę moc buziaków :-)