Obserwatorzy

poniedziałek, 28 stycznia 2013

My się zimy nie boimy czyli biegamy na nartach oraz o tym, jak się zdjęcia robi po kryjomu;-)




         Witajcie po krótkiej przerwie. Za mną absolutnie fantastyczny weekend. A to z kilku powodów. Pierwszy - znów odkryłam, że ten mój mąż, to jednak fajny facet jest. Drugi - odkryłam, jakim niesamowitym sportem jest narciarstwo biegowe. Trzeci - dostałam listę książek do przeczytania od przesympatycznej Ani - pani psycholog, która współpracuje z naszym przedszkolem. No i wreszcie...odkrycie mojego małżeństwa - mój mąż gotuje i to cudownie. Kłamał mnie przez jakieś 15 lat! Wszystko mu jednak wybaczę, jeśli nadal będzie się popisywał gotowaniem, w takim stylu, jak to zrobił w piątek wieczorem;-) 



Pstryknęłam fotkę. W jakiejś gazecie, niestety nie pamiętam w jakiej, znalazłam ławkę, która śni mi się po nocach. Marzy mi się taka do salonu, do kuchni i na taras. Może być jedna, bo jest mobilna, a ja silna, więc ją przeniosę tam, gdzie będzie w danym dniou potrzebna. Podobna jest na allegro i nie wiem jeszcze, jak to zrobię, ale kupię ją i już. Tylko ciii....mąż nic nie wie. 




No dobra, ale ja nie o tym miałam...
Dziś akcja z serii, co robi baba, kiedy chłop musi obejrzeć każdą śrubkę w Castoramie;-)

Ostatnio byłam w Castoramie z moim mężulem. On, jak to on, musi przejść każdą półkę i dział. Ja tylko ogród, ewentualnie materiały, a najbardziej lubię sprawdzić, co w kąciku czytelniczym wrzucili, jako nowość. Tym razem nie było nowości, za to w ręce wpadła mi książka, która tam wiecznie zalegała. O doborze kolorów i całej reszty przy urządzaniu wnętrz. Droga, jak diabli, ale pięknie wydana. Bardzo ciekawie wszystko przedstawione i uzasadnione. Z powodów takich, że mnie nie stać na taką książkę, uznałam za uzasadnione zrobić kilka zdjęć. Oczywiście w sposób mega-partyzantcki i ściśle tajny przez poufny. 
Zakochałam się troszkę w zdjęciach poniżej. Kilka rzeczy i pomysłów spodobało mi się. Stąd te zdjęcia. Musiałam...przepraszam każdego, komu ukradłam prawa autorskie itd. Będę siedzieć w więzieniu? Znacie się na tym?



Zdjęcia krzywe straszliwie, bo robione na kolanie;-)

           Mają to "coś". Sekretarzyki...nie znam osoby, która pogardziłaby takim lub podobnym sekretarzykiem. Ja bym się tam nie pogniewała, gdyby mi spadł z nieba. Uroczo wygląda.




          Tak sobie oglądałam tę książeczkę i dotarłam do moich ulubionych zestawień kolorystycznych. Jak to fajnie wszystko wygląda. Ile to prób i błędów trzeba wykonać i doświadczyć, aby dojść do niektórych wniosków. A tu proszę, gotowe podpowiedzi, co do czego i dlaczego akurat tak. Genialne:-)



I te nazwy...błękitny owoc czy chłodna elegancja :-)






        Następnym razem, kiedy będę w Castoramie, ucieknę z tą książką pod pachą. Może nie zauważą panowie z ochrony. Najczęściej zajęci gadaniem i podziwianiem pracy kasjerek;-)




Planuję od dłuższego czasu zabrać się wreszcie za kącik biurkowy w mojej sypialni. Marzy mi się coś nietypowego i tylko mojego. Pracuję, póki co nad pomysłem. Mam nadzieję, że na wiosnę ziści się mój plan.  Poniżej jest fajny pomysł na kącik do pracy biurowej.





         A tu śliczności! Świetny pomysł, gdy już naprawdę nie ma miejsca do pracy. Tylko feng shui kiepskie. Widzę tutaj złą energię;-)  Jednak wygląda super i bardzo chciałabym sobie tu posiedzieć, choć przez chwilę.






     Coś czuję, że z tych schodów sypałyby się ze dwie tony piachu, wnoszone na kapciach;-)



 


         No dobrze, skoro ktoś dotarł do tego miejsca, w nagrodę poczyta, jak piękna, mroźna i śnieżna jest zima w Sudetach tego roku:-)
         Dziś spotkałam marudera-kolegę, który na mój zachwyt nad wirującym na tle latarni śniegiem, jęknął i powiedział, że muszę się iść leczyć, skoro lubię zimę. On czeka na wiosnę. Ja też, ale dopiero od marca. W styczniu i lutym ma być zima. Nie rozumiem ludzi, którzy wiecznie narzekają na śnieg i mróz zimą. A kiedy ma być śnieg i mróz? W lipcu? Jak nie ma śniegu zimą, te same marudy jęczą, że zimy nie ma, co to za zima bez śniegu i tak w kółko.  Nie dogodzi się każdemu. Najpiękniejsze jest w Polsce to, że mamy jakieś (często z anomaliami) pory roku. Każda z nich jest piękna i każdą z nich lubię. Każdą za co innego. A taka zima, jak teraz jest wymarzona. Przynajmniej przeze mnie:-)
         Czekałam na takie śniegi i mrozik, by wyrwać się na narty. I udało się. Jestem taka szczęśliwa, że brak słów. Niewiele do szczęścia potrzeba. Komplet do narciarstwa biegowego (narty, kijki, buty) za 25 zł za weekend, kierunek góry, choć w przypadku biegówek niekoniecznie. Biegać na nartach można absolutnie wszędzie. Pod warunkiem, że jest trochę śniegu.
          Jazdę na nartach zjazdowych mam zakazaną ze względu na kolana, które ucierpiały. Jednak marzyłam o spróbowaniu nart biegówek i marzenie się spełniło. Mało tego, mój mąż też złapał bakcyla. Cieszę się, bo nart zjazdowych nienawidzi. A tak, oboje możemy sobie śmigać na biegówkach, kiedy chcemy i gdzie chcemy.

            Tym razem były Góry Izerskie, ale równie dobrze mogliśmy pobiegać po pobliskich drogach leśnych, których u nas pod dostatkiem. Chciałam jednak nacieszyć oczy górami podczas takiej zimy, jaka nas uraczyła obecnie. Jako, że Sudety rzut beretem od domu, wybraliśmy się właśnie w Góry Izerskie.
             Zdjęcia robiłam już w drodze. Nie mogłam oderwać oczu od zaśnieżonych drzew i urwisk skalnych. Magia, jaka dzieje się zimą. Niesamowite, że przyroda potrafi malowac dla nas takie obrazy.
             Zdjęcia nie oddadzą tego, co widziałam i doświadczyłam. A już na pewno zdjęcia robione telefonem. Jednak zapraszam na namiastkę polskiej zimy.
       
            Droda do Szklarskiej Poręby jest przejezdna. Wiadomo, że dbają o to, choćby ze względu na ilość turystów. Ja osobiście spotkałam się na trasie narciarskiej z Czechami, Słowakami, Niemcami, Norwegami, Rosjanami i kogo tam jeszcze nie było...






     A tu już na trasie. Idę sobie z Polany Jakuszyckiej na Orle. Niesamowita trasa. Las wyglądał, jak z bajki. Malowany obraz zimy. Niesamowita potęga przyrody i ta pokrywa śnieżna, która miejscami sięgała 1 m wysokości. Pięknie wyglądały nie tylko drzewa, ale i potoki otulone taką ogromną czapą śnieżną.




Ileż ja się nagadałam, żeby mój mąż dał się namówić na narty biegowe... Musiałam mu nawet pokazać czarno na białym, że warto i że jest to sport niesamowity. Podaję link, jakby ktoś miał wątpliwości               http://nabiegowkach.pl/Stylem-dowolnym/Pomoz-znalezc-100-powodow-dlaczego-biegowki-sa-lepsze-od-zjazdowek.html


    No i koniec. Zakochał się facet w bieganiu na nartach. A trzeba podkreślić, że uprawia takie sporty, że niejednemu się marzy. A tu proszę bardzo...Maciuś na nartach;-)




      Pogodę mieliśmy wymarzoną. Minus 6 stopni Celsjusza, słonko cudnej urody od samego rana i co najważniejsze nie padał śnieg.






           Stacja Turystyczna Orle. Poniżej, na ścianie tego zabytkowego budynku jest umieszczony zegar słoneczny. Ale nie godzinny, tylko roczny. Wskazywał właśnie koniec stycznia. Piękny i niesamowity. Pierwszy raz widziałam zegar słoneczny roczny.
           W samym schronisku można się dosłownie zakochać. Jest nieziemskie. Okolica i bliskość Czech sprawia, że ludzie, którzy tam są, emanują jakąś cudowną energią. Muszę tam wrócić z przyjaciólmi latem lub wiosną. Moim dziewczynom też naopowiadałam tyle, że już prosiły o zaklepanie miejsc noclegowych na wakacje. Pojadę tam z dziećmi. Muszę przejść na drugą stronę rzeki Izery przez Mostek Izerski do Czech. Zobaczyć ten słynny most i piękno gór po stronie czeskiej.





          Na palcu przed Stacją panuje atmosfera, której nie sposób opisać słowami. Trzeba tam być. Wszyscy jacyś uśmiechnięci, zadowoleni. Słychać różne języki, ale widać po oczach, że coś jest na rzeczy. Pewnie dotlenienie sprawia, że człowiek jest zdrowszy, zadowolony, pozytywnie zmęczony po biegu na nartach. Muszę tam wrócić na słynny sernik pana Stasia - twórcy całej OSady Turystycznej Orle.
        Na zewnątrz, po całej polanie rozsianych było pełno turystów, ale to, co działo się w środku...nie wiedziałam, że taki niepozorny budynek jest zdolny pomieścić taką ilość turystów.


   

     Zrobiliśmy ponad 10 km na nartach i czuliśmy się fantastycznie. Polecam każdemu ten sport. Obawiałam się potężnych zakwasów, ale nic z tych rzeczy. Uzupełniłam tylko wieczorem magnez i potas, bo mięśnie zużyły pokłady tego pierwiastka. Wciągnęłam całą czekoladę, trzy banany oraz dwie tabletki wit. B6 Cardio, żeby mnie przypadkiem jakieś skurcze w nogach nocą nie męczyły. Wszak to ponad 10 km było. Wysiłek niezły, ale jaka radość!






             Nie wiem, co w tych zachodach słońca jest, że można się gapić i gapić w niebo bez końca...
Ten zachód zatrzymałam na zdjęciu w Dziwiszowie na Łysej Górze. Połowa drogi do domu. Musiałam się zatrzymać i popatrzeć sobie na narciarzy zjazdowych;-) To też piękny sport.


 Pozdrawiam i ściskam wszystkich, którzy kochają zimę, narty, sport i tych, którzy czekają na wiosnę. Całuję mocno, życzę miłego i dobrego tygodnia. A w przyszłym tygodniu widzimy się na szlaku górskim! Do zobaczenia:-)



sobota, 12 stycznia 2013

Polędwiczka na słodko i prezent od cioci:-)



          Móc zaglądać do Was, podziwiać wszystkie wspaniałości, i te domowe czyli wnętrzarskie, i te kulinarne, i te robótkowe, i wszystkie inne, to najpiękniejsza przygoda, jaka mi się zdarza co dzień! Fantastyczne jest to, że jest miejsce, gdzie mogę zobaczyć, co dziś ugotowała wirtualna koleżanka ze Szwecji, jak zmieniła kuchnię czy salon koleżanka znad morza, oczywiście naszego pięknego Bałtyku, no i wreszcie, co stworzyła swoimi zdolnymi rękoma koleżanka, np. z Wrocławia czy jakiegokolwiek innego miejsca na świecie. Czytam, oglądam, podziwiam, zachwycam się, dziwię, wzruszam, czasem do łez, nawet się nieraz uśmieję do łez. A to wszystko dzięki blogom, technice, internetowi i temu, że jesteście. Każda u siebie, a jednak i u mnie:-) Niesamowita przyjemność i zaszczyt. Otwieram laptopa i wiem, że to będzie uczta dla oczu i duszy, podróż po różnych światach, każdej z Was. To piękne i za to dziękuję, zarówno Wam, jak i geniuszowi, który wymyślił internet. Dziękuję, dziękuję, dziękuję!!!

Po tygodniu pracy każdemu należy się odrobina przyjemności. Marzył mi się śnieg od długiego czasu, bo w głowie była jedna myśl, a mianowicie pobiegać na nartach. Tras na narty biegowe w moich stronach setki, warunki fantastyczne, tylko ciągle jesień była. I jak wreszcie moje modły zostały wysłuchane i na weekend spadł cudny, świeży śnieg, okazało się, że mój mąż ma dziś służbę, a jutro Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i  też tam coś będzie pomagał. Wrrr.... chyba zabiorę psa na narty. Nie będę jednak marudzić, wściekać się na rzeczy niezależne ode mnie, tylko się pomodlę, aby ten śnieg poleżał do następnego weekendu:-)





             A u mnie dziś pyszność - polędwiczka wieprzowa na słodko. Nie jem mięsa od urodzenia, nikt nie wie dlaczego, nawet ja sama nie wiem. Nie jem mięsa i już. I nie jest to jakiś manifest, nie jest to wegetarianizm czy inne wege. Cała moja rodzina to mięsożercy. A jednak, mięso dla mnie nie istniało odkąd pamiętam. 
Niestety zamążpójście coś zmieniło. Zaczęłam skubać mięsko, co chudsze kawałeczki. Teraz jem raz na ruski rok, a to jakąś pierś z kurczaka, a to jakąś szynkę, no i polędwiczkę jem. I tyle. Nic innego nie jestem w stanie chyba zjeść. Nigdy mi mięso nie smamowało, mogło dla mnie nie istnieć. Przygotowuję każde mięso, dla męża, dla dzieci, dla gości, ale sama nie jem praktycznie żadnego mięsa, poza wyżej wymienionymi. Kocham za to warzywa, owoce, różne ziarna, orzechy itp., kluchy, kasze itd. Uwielbiam ryby i dla nich jestem w stanie się pokroić;-) 
Pamiętam, że zawsze byłam wyśmiewana i przeszłam wiele przykrych chwil. Wszystko dlatego, że nie jadłam mięsa. Takie dziwne czasy były. Teraz to normalne. Zawsze byłam zdrowa, miałam doskonałe wyniki badań. Baaa, nawet krew oddaję:-) 
Ale ja nie o tym miałam pisać. Chciałam napisać, że polędwiczka jest okay;-) Bardzo ją lubię, za delikatność i smak. Najbardziej właśnie na słodko. Jest to tak proste w przygotowaniu i takie pyszne, że można ją zjeść samą, bez dodatków. Lubicie mięso na słodko?
Jest oczywiście i trochę pikantności, bo mięso po umyciu i osuszeniu, a następnie pokrojeniu w niegrube medaliony, oprószam solą i pieprzem ziołowym oraz czarnym. Delikatnie obsmażam z obu stron, wrzucam cebulę pokrojoną w piórka. Po kilku minutach dorzucam do polędwiczki coś słodkiego i duszę pod przykryciem chwilę. Wrzucam to, co lubię albo akurat mam. Może być żurawina (pycha), rodzynki, suszone morele. Ja dodałam dziś trochę rodzynek i sporo moreli. Wyszło doskonale.


Chciałam zjeść mięcho samo, ale mam prawdziwy arsenał różnego rodzaju makaronów, więc ugotowałam dziś takie oto świdry wielkie. Pyszny włoski makaron. 




Mama byłaby ze mnie dumna. Zjadłam mięso. Zaraz do niej zadzwonię:-)


No dobra koniec chwalenia siebie. Najwyższy czas pochwalić kogoś innego. Ciociu Stasiu, chwalę Cię mocno i ściskam serdecznie. Wycałowałam ciocię za ten podarunek, bo jak odwinęłam papierek opakowania, to moje oczka wyszły z oczodołów. Pewnie ciocia zauważyła to moją rekację, bo sie uśmiechnęła. Ta kobieta zawsze trafi z prezentem. Nie wiem, jak ona to robi. Kochana ciocia Stasia:-) Mam teraz piękne lampioniki, o jakich marzyłam. Nigdy nikomu nie mówiłam o tym, więc i ciocia nie wiedziała. To był jej strzał w dziesiątkę:-) 

Lampioniki są śliczne, szkło i metal. Pięknie to szkło odrpane. Jak oni to robią? Wiecie?
Ja nie wiem, ale efekt po zapaleniu świeczuszki jest niesamowity. Widziałam nieraz takie cudeńka w sklepach lub na jakiś blogach, w gazetach, ale wreszcie mam własne. Cieszą i pięknie wyglądają. 



 W komplecie była taka podstawka, któa na dnie ma lustro. Piękny metalowy "balkonik" dookoła też fajnie wygląda. Samą tackę można wykorzystać na kilka sposobów. Można w niej zapalić same tealighty w ilości, np. sześciu sztuk, a wówczas ażurowy balkonik zrobi piękny taniec światła i cieni na ścianach pokoju.




Dziewczyny, życzę Wam miłego weekendu. Właściwie miłej niedzieli, bo sobota dobiega końca. Jutro WOŚP z Jurkiem Owsiakiem. Niesamowite święto radości, imprez, muzyki i liczenia pieniążków. Oby nazbierano rekordowo dużą kwotę. Moje dzieci korzystały ze sprzętu zakupionego z takich pieniędzy WOŚP i jestem wdzięczna za to. Jutro też pojadę na legnicki rynek. Tym bardziej, że oprócz imprez związanych z Wielką Orkiestrą, będzie targ staroci, jak w co drugą niedzielę każdego miesiąca. Może dla siebie też coś wyszperam.

Całuję, ściskam i ślę dobre myśli do każdej z Was :-)




niedziela, 6 stycznia 2013

Giełdowe łupy i zmiany, a jakże...







       

           Witajcie Kochane dziewczyny! Dzień dzisiaj szary, bury i ponury, okna mokre, ciśnienie jakieś dziwne, a ja i tak się cieszę, jak mała dziewczynka:-) Wiadomo, że najszybciej nastrój poprawiają zakupy. Ja jestem z tych, co potrafią poprawić sobie nastrój nawet malutką drobną rzeczą. I wcale nie musi to być ciuch czy kosmetyk;-) Jeśli chodzi o ciuchy, to ja za każdym razem przega[iam te wielkie wyprzedaże, a jak już nawet wiem, że takowe są, to albo pieniędzy nie mam, albo czasu, jak na lekarstwo. No właśnie...zawsze tak to wygląda. Natomiast sezon na giełdzie staroci trwa zawsze cały rok, I to jest piękne!
          Kiedyś już pisałam, że czasem jeżdżę na giełdę staroci do Lubina (nie mylić z Lublinem). Jest tam przysłowiowe mydło i powidło. Jednak, jak to bywa na takich giełdach, raz się coś upoluje, a raz nie. Zależy to od wielu czynników. Czasem jest tak, że wybieram się tam, planuję, czego będę szukać, co mi potrzebne, a potem wracam z niczym, ewentualnie z masą innych rzeczy. Ale to jest właśnie urok "nurkowania" w starociach;-) A Wy jeździcie na takie targi staroci? Lubicie?
           Tym razem wybrałam się zupełnie przypadkowo i wcale nie szukałam tego, co udało mi się upolować. Choć o takim fotelu marzyłam od dawna. Przepraszam, od bardzo dawna. Zaś wieszak do przedpokoju to historia na osobny post, bo perypetie jego szukania mogłabym opisać i książkę na ten temat wydać;-) 

               No, ale po kolei, bo się zaraz sama pogubię. Fotel poniżej stoi u mnie w salonie od wczoraj i nacieszyć się nim nie mogę. W sumie to wywołałam istną wojnę domową, bo moje dzieci cały dzień się kłóciły, kto i w jakiej kolejności będzie na nim siedział. Mąż, który był sceptycznie nastawiony na zakup fotela, przyznał jednak, że jest naprawdę wygodny i pasuje do jego....hmm...tyłu? Jakoś tak to określił. Dziewczynki zaś są nim zachwycone. Starsza pół dnia czytała w nim wczoraj lekturę, a młodsza kolorowała na kolanach, co się dało. Powyciągała jakieś stare kolorowanki i uznała, że czytać nie ma co, bo w pierwszej klasie dopiero uczą się czytać, zatem kolorowanki będą w sam raz. Ja sama, nacieszyć się fotelem mogłam dopiero póżnym wieczorem. I powiem tylko tyle, że można w nim nawet zasnąć i się nieźle zdrzemnąć;-)  Oglądałam "List w butelce", kto nie widział, polecam z całego serca. Piękny i mądry film. Z Kevinem Costnerem, który ma nadal w sobie "to coś". A ten jego domek w filmie...cud-miód. Moje klimaty:-)

        No dobrze, poniżej zdjęcia dla cierpliwych:-)

Fotel jest z jasnej wikliny, bardzo stabilny, niemal nowiutki, poducha w kolorze białym, czyściutka i baaardzo wygodna. Wystarczyło wstawić do salonu i zacząć dumać na fotelu.






Z uwagi na to, że fotel jest wygodny i prawie na tarasie, będzie najczęściej tam lądował od wiosny do jesieni. Tylko otworzę drzwi balkonowe i zamienię ciepło płonącego w kozie ognia na ciepło promieni słonecznych. Oj, doczekać się będzie trudno. Ale na pewno warto czekać na wiosnę i słoneczko.





          Moje ulubione lampiony. Ile to juz razy miałam je przemalować na biało...zawsze tylko sobie obiecuję, a potem czasu brak. Choć sama nie wiem. Jak myślicie, przemalować czy zostawić, jak jest?





          Dziś od rana w kozie paliłam, bo jakoś tak za oknem deszczowo, że po karku ciarki biegały. 
W sumie o fotelu w takim stylu marzyłam od dawna, bo nic piękniejszego ponad to, jak usiąść w fotelu przy kominku z książką w ręku, herbatą, przykryta kocykiem po same pachy;-) Brakowało mi tego. Takiego miejsca w domu...




             A tak na marginesie, wczoraj rozebraliśmy choinkę. Szkoda mi jej było. Fakt, żadna igiełka z niej nie spadła, ale właśnie dlatego pójdzie szybko w ziemię. Pogoda za oknem iście jesienna, ziemia ciepła, mokra i miękka. Nie będziemy czekać do wiosny z wsadzeniem choinki. Jednak, jak ją tak obdarliśmy ze świątecznych szat, uznaliśmy, że nawet taka bez ozdabiania wygląda pięknie. Dałabym jej tylko światełka i tyle. 
                 Będzie sobie stała jednak na tarasie do jutra, aż mój mąż złapie za łopatę;-) 


Tak mi się przypomniało, że cyknęłam to zdjęcie.


A dla wtajemniczonych pokazuję te nowe abażury w kolorze brązowym. Zmiana była faktycznie na plus i choć doszły do mnie pocztą kurierską po świętach, a właściwie w Sylwestra o godzinie 16.00, ucieszyłam się, bo szły półtora tygodnia, a facet, który sprzedaje rzeczy z IKEA na allegro, to jakiś krętacz i niesłowny sprzedawca. Ile ja maili do niego wysłałam z zapytaniami i prośbami...grzecznie. A on mnie tak kręcił i kłamał, że szkoda gadać. No, ale było, minęło, więcej u niego nic nie kupię. Sama pojadę sobie do IKEI z wielką przyjemnością, zwłaszcza, że w maju otwarcie największej w Polsce IKEI. Rozbudowa dotychczasowej cały czas trwa:-) 

A nowe abażury wyglądają właśnie tak:





A z dzisiejszych pomysłów...
            Niesamowicie denerwują mnie od zawsze pudełka zapałek w Polsce. Są tak brzydkie, że fuj! Wiem, że nikt poza mną na nie nie patrzy, jak zapala zapałkę. Mąż się śmieje, jak biadolę na te pudełeczka. Ale same zobaczcie, na tylu opakowaniach potrafią wyczarować śliczne obrazki, a zapałki takie brzydkie robią. Mogliby chociaż jakieś kwiatki, kropki czy cokolwiek namalować, jak już drukują w zakładach coś na pudełkach. Pewnie tego nie zrobią nigdy. Dlatego sama sobie zrobiłam. Ze starej niemieckiej książki. Ciociu wybacz, ale ja Henryka Sienkiewicza to tylko po polsku. Książka jest z 1935r., ale tak zniszczona, że już nic z niej nie będzie. Powędrowała na pudełka zapałek.





            Kupiłam sobie jeszcze pudełka do przedpokoju. Są większe niż mi się wydawało, kiedy były takie płaskie w sklepie, choć wymiary były podane. Ale to dobrze, bo takie pasują mi idealnie. Musiałam jednak zrobić coś po swojemu. Mianowicie, każde pudełko dostało prostą wizytówkę na sznurku. Cztery pudełka, nas jest czworo. Każdy ma pudełko na co chce, a najlepiej na zapasowe czapki, rękawiczki, szaliki. Trzy baby, wiadomo, jak to jest;-) Mąż łaskawie pozwolił nam korzystać ze swojego pudełka, na wypadek, jakbyśmy się nie mieściły w swoich:-)




         No i nareszcie pochwalę się wieszakiem, który nabyłam na giełdzie staroci za 20 zł. Jest czarny, metalowy, ciężki, z trzema podwójnymi haczykami. Razem jest sześć punktów do zawieszania. Szukałam czegoś podobnego, żeby pasowało pod czarne gięte kinkiety i żyrandol. I się udało! Po drugiej stronie powieszę na przeciwko tego wieszaka półkę, taką samą, jak w salonie. Kupię tylko dwa czarne wsporniki, takie, jak w salonie, deskę o długości 120 cm. Potem tylko biała farba, wałeczek, a jak wyschnie, to mój mąż z wiertarką i kołeczkami. Dwa pudła będą na półeczce tak, jak na zdjęciu, a dwa pozostałe na tej nowej, która póki co jest w mojej głowie. 



Muszę jeszcze zmienić tapicerkę tej szafki, którą widać odbitą w lustrze. Oczywiście będzie w jednolitym kolorku, co najwyżej jakieś pasy. A tak najchętniej, to bym zmieniła całą szafkę;-)

Uff...no to tyle na dziś. Życzę Wam miłej reszty niedzieli i trzymajcie się ciepło. Palcie w kominkach, kozach, a jak nie macie, to palcie świece. Powyciągajcie wszystkie, jakie tylko macie. Ja tak robię i zima w klimacie jesieni wcale mi nie straszna:-) Palę w kozie, zapaliłam świece i od razu jest przyjemnie. Buziaki i uściski:-)

 A jak ktoś nie ma, ani kozy, ani kominka, ani świecy, to serdecznie zapraszam do mnie. Upiekłam chlebek  bananowy Sophie Dahl, więc wciągniemy go raz, dwa;-)